poniedziałek, 30 listopada 2009

Śnieg!



Spadł śnieg!

 Moje mieszkanie jest na parterze więc na noc spuszczam rolety. Wychodzę rano, a tu cały świat biały! W końcu. Jestem w Szwajcarii a do tej pory było cieplej niż w Polsce. No więc tego problemu już nie ma. Sypie cały dzień i to dość skutecznie. Szacuję że spadło już 30 cm.

W pracy jak zwykle miło i przyjemnie. Pytałem szefa co sądzi o mojej pracy po dwóch tygodniach. Powiedział, że jest zadowolony, ale muszę się przeszkolić w farmakologii i internie - wiadomo było od początku, jestem zabiegowcem. Jednak coraz lepiej mi idzie. Miałem wyjazd do pacjentki w sąsiedniej wsi - krwisty stolec, na szczęście nic poważnego.

Pisałem, że mam już porządny internet? Nie? A więc mam! :)

Pierwsza wypłata. Po 2 tygodniach zarobiłem więcej niż za moją pracę lekarską w rok w Polsce.... brak słów, ze szczęścia...

sobota, 28 listopada 2009

Turcy i pijany Anglik, czyli powoli zaczyna się sajgon

Mieszkam w miejscowości żyjącej głównie z turystyki narciarskiej. Sezon zaczyna się na dobre pod koniec roku i miejscowa populacja zwiększa się kilkukrotnie, ale już wczoraj mogłem odczuć pierwsze zwiastuny.

Miałem dyżur pod telefonem i zbierałem się już do domu kiedy przyjechała taksówka. Wysiadło z niej małżeństwo z Turcji. Mężczyzna miał prawdopodobnie świńską grypę, ponieważ miał kontakt z potwierdzonym przypadkiem. W trakcie badania jego żona odebrała telefon. Ich znajomy się wywrócił i prawdopodobnie złamał nos. Czekanie pół godziny, przyjechał, RTG bez śladów złamania, nic mu nie jest. Chłopak zapłacił za moją usługę prawie 250 CHF, no ale w takim miejscu trzeba się spodziewać takich cen.

Wróciłem do domu po 20, posiedziałem, zjadłem, śpię, telefon. Ledwo przytomny odbieram widząc numer dyspozytora. "Panie Doktorze, za 20 min. przyjedzie do Pana pacjent z raną ciętą ręki."

"OK, danke, gute Nacht." Która to godzina? 3:30! Ledwo otworzyłem przychodnie już była taksówka.

Wszedł chłopaczek z ręką zawiniętą papierem, zakrwawiona. Anglik, pijany, przestraszony ale grzeczny, ledwo 20 lat. Obejrzałem, kazałem umyć w umywalce, ranka ledwo widoczna, może 1,5 cm, jeden szew bez lidokainy - w takim przypadku nie opłaca się znieczulać bo bardzie boli wkłuwanie niż założenie jednego szwu. Opatrunek. Ready.

W trakcie czekania na taksówkę pogadaliśmy o sytuacji na stokach - podobno jest całkiem fajnie 2 km wyżej. :) Bye bye. Muszę sobie zapisać hasła do komputerów bo zapomniałem i nie mogłem skasować chłopaka za usługę, a szefa nie chciałem budzić o 4 rano. To nic, dziś go skasują. ;)

A teraz, oprócz 4 godzin pracy w poniedziałek, 4 dni wolne. HURRA! :D

środa, 25 listopada 2009

Dłuuuugi weekend i AGD

Ostatni weekend był wyjątkowo długi. Czy wspominałem, że pracuję3 dni w tygodniu? Chyba tak.

Więc tak się miło złożyło, że miałem wolny piątek, sobotę i niedzielę. Powiem szczerze, że bez rodziny było wyjątkowo nudno. Trochę siedziałem przed komputerem, trochę się uczyłem, zrobiłem dobre obiadki, pranie, jakoś zleciało.

W poniedziałek pracowałem normalnie, wtorek też + dyżur, nic się nie działo. A od dziś znów wolne 2 dni. Czas szybko leci.

Brakowało mi jeszcze trochę akcesoriów, a wiadomo że do miasta długa droga. Więc zamówiłem u rodziny i dziś przyszła paczka. Czajnik elektryczny (do tej pory leciałem na automacie do kawy), żelazko, kilka rzeczy do komputera, deska do krojenia i inne niby zwykłe rzeczy bez których jest naprawdę trudno. Można powiedzieć, że jestem w pełni zaopatrzony.

Niestety przeciąga się sprawa stałego internetu. Wszystko wydawało się łatwe, zamówiłem telefonicznie linię i DSL, ale to trwa. Najpierw aktywacja linii, teraz ma przyjechać jakiś elektryk i przełączyć w piwnicy kabelek tam gdzie trzeba, DSL włączą w sobotę a router przyjdzie w poniedziałek - więc kolejny tydzień na marnym łączu komórkowym... idę coś zjeść.

piątek, 20 listopada 2009

Dyżur

i to pierwszy w życiu.

Cóż, tak wyszło, że do tej pory nigdzie nigdy nie dyżurowałem. Na stażu, jak to na stażu. W naszym szpitalu nie było zwyczaju dyżurowania a tym bardziej samodzielnego. Po stażu na oddziale nie było możliwości - tylko specjaliści, a na SOR nikt dobrowolnie nie szedł. Nasz szpital był w kiepskiej okolicy i na SORze było jak na wojnie.

W mojej nowej pracy trzeba dyżurować. Z reguły jest tak, że w dzień jest się w przychodni w normalnych godzinach pracy a w nocy w domu pod telefonem. W razie wezwania jedzie się. Wezwania mogą być różne: albo ktoś zadzwoni pod telefon przychodni - wtedy jest przekierowanie na moją komórkę, albo zadzwoni dyspozytor karetek i numeru alarmowego że coś się dzieje i trzeba jechać. W karetkach nie ma lekarza i zawsze jest wezwania do kogoś z nas.

Wczoraj nadszedł ten dzień. Po niecałych 3 dniach pracy zostałem sam. Przychodnia jest w czwartki zamknięta więc byłem jedynym lekarzem na miejscu (+ 2 pielęgniarki i asystentki w godzinach pracy).

W dzień się dużo nie działo, kilkanaście osób z przeziębieniami, anginami i jedna z pewną grypą. Czy świńską - tego nie wiem. Był jeden wyjazd do sąsiedniej miejscowości - pojechał ze mną szef i karetka zabrała tą osobę do szpitala (niewydolność krążenia).
Skończyłem pracę, przyszedłem do domu. Telefon, dyspozytor. Młody mężczyzna zemdlał, nie wiadomo co się dzieje, jechać. Więc szybko telefon do szefa z pytaniem gdzie to miejsce jest, w Jeepa i buta. Karetka już była, tachykardia, pobudzenie, wyglądało na reakcję na antybiotyki które przyjmował od 3 tygodni na anginę. Szef dojechał, stwierdził podobnie, zabrali do szpitala. Dobranoc.

Największym problemem jest brak ulic i numerów. Tutaj tego nie ma - każdy dom ma swoją nazwę i szukaj wiatru w polu... resztę dyżuru przespałem w ciepłym łóżeczku. :)

Dziś miałem wolne, przyszły części komputerowe za które zapłaciłem majątek (majątek do pierwszej wypłaty ;)) i okazało się, że pamięć nie pasuje. Więc ponownie wybrałem się do większego miasta, trwało to wszystko prawie 3 godziny, ale wróciłem, uruchomiłem i działa. Śmiga aż miło!

Dzisiejszy wieczór odpoczywam i się relaksuję, a jutro trzeba płacić czynsz za 1,5 miesiąca. Brrr.

czwartek, 19 listopada 2009

Jak wysyłać komputer kurierem...

... to proste. Trzeba zdjąć radiator  z procesora. Niestety ja tego nie zrobiłem i otrzymałem paczkę z komputerem, komputer z czymś latającym w środku. Po otwarciu obudowy ujrzałem obraz nędzy i rozpaczy. Radiator został zerwany z procesora, wszystko wymazane pastą termoprzewodzącą, inne elementy poobijane...

Po naprawieniu wszystkiego i włożeniu dysków twardych włączyłem go, uruchomił się i po 3 minutach nagle zgasł. To gaśniecie powtarzało się za każdym razem coraz szybciej. Wniosek - coś się grzeje. Zauważyłem, że nie działa wentylator zasilacza - wszystko jasne, trzeba nowy zasilacz. Tylko, że najbliższy sklep jest 30 km dalej a ja nie mam auta. Więc w drogę: 500 m piechotą, 20 min czekania na autobus, 40 min autobusem, 1 km piechotą, kupiłem, 1 km piechotą, 15 min czekania na autobus, 40 min autobusem, 500 m piechotą. Montaż zasilacza - po minucie się wyłącza! ARGH!!!

Wchodzę w setup - diagnostyka, temperatura procesora 120 st. C!!! Cyk, wyłączył się. Aha, pewnie za mało pasty termo. Faktycznie. Zdrapałem wszystkie resztki i ... zaczął działać stabilniej. Niestety - system też się zwalił. Naprawa systemu, działa!!! Działa godzinę. Jest prawie północ. Sprzątam, skręcam komputer, stawiam go pionowo. Cyk - wyłączył się. Tak samo jak wcześniej, uzupełnianie pasty, dalej niestabilny, nie mam siły, zamawiam online nową płytę i procesor z dostawą ekspresową. Idę spać. Dzień z głowy... od 15 do 1 w nocy.

Czy była to ciekawa historyjka? Pewnie nie, ale musiałem to opisać. Teraz czuję się lepiej. Mam pierwszy dyżur, ale o tym jutro. :)

wtorek, 17 listopada 2009

Pierwszy prawdziwy dzień pracy

OK, nie powiem. Stresa miałem. Po 2 latach pracy na oddziale zabiegowym jest to nieco inna praca. Przede wszystkim całe spektrum wszelkich chorób i dolegliwości, interna.... Po drugie dzieci - lubię dzieci, mam nawet jedno i to bardzo fajne :) ale leczyć ich nigdy nie chciałem, może obawiałem się czegoś, nie wiem.
Tak, tutaj też przychodzą dzieci, na dodatek gadające w niezrozumiałym dialekcie. Dzisiaj przyszło jedno takie z gorączką. Szef znając moje obawy przydzielił je do mnie i zostawił - wredny nie? ;) Wyszło bronchitis ale objawy były jednoznaczne, uff. Ja przeżyłem, dziecko też. ;)
Poza tym zauważyłem, że szef a raczej pielęgniarki przydzielają mi raczej przypadki zabiegowe i urazowe. Tak więc jestem odpowiedzialny za ściąganie szwów - 3 pacjentów, traumatologię - 2 pacjentów i miałem okazję poprowadzić punkt szczepień. Rząd szwajcarski zakupił dla obywateli szczepionkę na świńską grypę i szczepiłem osoby z  grup ryzyka. Miłe urozmaicenie.
Miałem też pierwszy wyjazd "firmowym" jeepem do pacjentki. Teoretycznie do zdjęcia szwów - praktycznie okazało się, że rana jest zainfekowana z krwiakiem, który sam się ewakuował. Skończyło się na mini operacji w warunkach polowych. Pielęgniarka trzymała latarkę, syn ww. pani serwetę a ja zrobiłem nekrektomię. :)
Wyżywieniowo jestem chyba kompletnie zaopatrzony, jeszcze żelazko i stałe łącze internetowe - tego brakuje mi do materialnego szczęścia. Do duchowego - żony i dziecka... jeszcze miesiąc.

Pierwszy dzień w pracy

Jestem po pierwszym dniu w pracy - właściwie po drugim ale zapomniałem opublikować ten wpis. Wrażenia? Porządek, systematyczność, nieco inne zasady postępowania z pacjentem, rozliczanie znów mnie nie ominie, tylko że jest prostsze. Czytnik kodów. Po odprawieniu pacjenta odczytuje się kody wszystkich dokonanych procedur i pod koniec dnia ponowna kontrola danych, podliczenie zbiorcze.
Rentgen nowy, cyfrowy. Gipsy tylko termoplastyczne. Miodzio po babraniu się latami w gipsach tradycyjnych. :)
Kupiłem wieczorem całą torbę jedzenia - zapomniałem tylko o tym że jestem chwilowo bez auta a do domu mam prawie kilometr..... na jutro mam umówionych pierwszych pacjentów!

niedziela, 15 listopada 2009

Pierwszy poranek, czyli jak się tu znalazłem

Jestem młodym lekarzem, rozpocząłem 2 lata temu specjalizację zabiegową w klinice uniwersyteckiej gdzieś w Polsce. Miejsce pozarezydenckie... niestety część etatu. Wyciągałem około 500 zł miesięcznie, z premiami czasami 1000 zł, z dyżurami mogłem wyciągnąć 3000-4000 zł ale kosztem całkowitego poświęcenia życia osobistego - ze względu na małe dziecko podziękowałem, a musiałem i tak pracować prawie cały etat za tą małą stawkę aby się uczyć... Na szczęście miałem jeszcze inną pracę i żona też, jakoś wiązało się  koniec z końcem...
Od kilku miesięcy zacząłem popadać w przysłowiową depresję, perspektywy marne, sytuacja średnia, dalsze przedłużanie umowy na tych samych warunkach, 2 rok specki a ja stoję w miejscu, co dalej??? Etat akademicki nie spełniał się przez ponad rok, ale niestety kierownictwo nie miało na to wpływu... Jedyna rzecz, którą dobrze wspominam to koleżanki i koledzy z pracy, super kierownik oraz oczywiście mój mentor. Wspaniali ludzie, którzy sporo mnie nauczyli i zawsze chętnie udzielali porad i pomocy.
Znam język niemiecki więc stwierdziłem, że nie będę dłużej siedział w Polsce. Dałem ogłoszenie w Ärzteblatt, że szukam pracy. Niemcy nie mają rewelacyjnych zarobków, ale można normalnie żyć i przede wszystkim uczyć się na wysokim poziomie. Odpowiedzi przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Okazało się, że ja, asystent w klinice, który w Polsce nic nie znaczył, jest w Niemczech pożądanym, poszukiwanym pracownikiem. Dostałem około 40 (czterdzieści!) ofert pracy "od już" w mojej dziedzinie zabiegowej. Zarobki 2500-3000 Eur netto miesięcznie, więc całkiem fajne.
Planowałem odpisywanie, rozmowy kwalifikacyjne, oglądanie szpitali na jesieni, ALE... jako ostatnia oferta przyszedł list ze Szwajcarii. Mała przychodnia położona wysoko w Alpach, zaopatrująca wszystko od kataru do złamań ze stoków poszukuje lekarza.
Zadzwoniłem, warunki rewelacyjne, zarobki rewelacyjne, lifestyle rewelacyjny!!!
Miesiąc temu poleciałem tam. Podróż dość daleka, samochód, samolot, pociąg, autobus, w sumie około 12 godzin. Zobaczyłem małą miejscowość w najwyższych Alpach, w dolinie, poznałem bardzo miłych właścicieli przychodni, podpisałem umowę.
Warunki? Pracuję 3 dni w tygodniu (dyżury na miejscu a w nocy pod telefonem), 6 tygodni urlopu w roku, gratisy SPA, ski-pass, i nie zarabiam 500 zł miesięcznie. Nie. Tyle zarabiam teraz w kilka godzin! :) Przypomina to nieco sytuację i zarobki w latach 80. i zarobki na zachodzie. :)

Więc jestem, na razie sam przez miesiąc, później ściągnę rodzinkę. Mieszkanie fajne, nowe, opłaty tylko minimalnie wyższe niż w Polsce. Dzisiaj niedziela, mam jeszcze wolne, od jutra do pracy. Jest dobrze! :)

PRZYJECHAŁEM!!!

Zjadłem kolację, rozpakowałem się, posprawdzałem maile. Idę spać. :)