czwartek, 31 grudnia 2009

Dyżur Sylwestrowo-Noworoczny

Jest nadzieja, że nie będzie strasznie dużo pracy. W Szwajcarii, a szczególnie w mojej okolicy nie ma tradycji puszczania fajerwerków, a jeśli już to są to turyści.

Tak więc piszę na bieżąco co się dzieje:

* Zaczerwieniony, bolesny nadgarstek z wyczuwalną wypukłością...zapalenie stawu.
* Grzybica paznokci stóp.
* Grypa.
* Podejrzenie zapalenia uchyłków jelita grubego -> szpital.
* Naderwane więzadło poboczne przyśrodkowe kolana.
* Przeziębienie.
* "Kciuk narciarza".
* Złamanie kości promieniowej "loco typico" z przemieszczeniem o połowę śr. -> szpital
* Zerwane więzadło poboczne przyśrodkowe kolana.
* Złamanie spiralne kości piszczelowej u dziecka.
* Angina.
* Pęknięte żebro.
* Zapalenie błony śluzowej j. ustnej.
* Rana podudzia.
* Zapalenie ucha środkowego.
* Zamknięcie szyny gipsowej - złamanie kości promieniowej 2 dni temu
* Złamanie kości promieniowej "loco typico". Gips.

EDIT:
18:00 - 23:45 nic się nie działo.

23:45 - niemowlę z anginą, skończyłem o 00:15.....

EDIT:
Wróciłem do domu i położyłem się na kanapie spać. Wiedziałem, że coś będzie a szkoda mi było budzić resztę rodziny... i było.

Godz. 3:58, telefon od dyspozytorki. Nieprzytomna 19-latka pod dyskoteką w sąsiedniej miejscowości. Już się miałem zbierać, ale połączyła mnie z osobą dzwoniącą: "Halo, co się stało? - Już wszystko OK, ona czuje się dobrze. - Czy na pewno nie potrzebują Państwo pomocy lekarza? - Nie! Tuut, tuut, tuut.....".

Resztę nocy spałem dobrze.

1 STYCZNIA 2010

O 9 rano zaczęły się telefony kaszlących, przeziębionych ludzi. Typowe dla wolnych dni przed południem. Tak więc c.d.:

* Zapalenie ucha środkowego, perforacja błony bębenkowej.
* Kaszel.
* Zapalenie ucha środkowego.
* Angina.
* Zaraz przyjedzie "kciuk narciarza".

EDIT:
Jest piękny, słoneczny dzień, więc spodziewam się popołudniu wielu urazów narciarskich...

* Lek p/bólowy dla wczorajszego złamania.
* Nagrałem zdjęcie rtg innego wczorajszego złamania.

EDIT:
Miałem iść na obiad ale w tej samej sekundzie zadzwoniło dwóch pacjentów.

* Grypa.
* Oko. ??? zobaczymy, pewnie zap. spojówek.

EDIT: Grypa się spóźnia 25 minut. Oko przekłada termin na późne popołudnie. Obiad w domu już zimny... czekam dalej...

EDIT:
* Złamanie kciuka - gipsowanie.
* Skręcenie łokcia - opatrunek.
* Zapalenie pęcherza.
* Grypa.
Przyjechało oko.

EDIT:
Oko to nie do końca wyleczone zapalenie spojówek. Teraz pusta godzina w kalendarzu. Jechać do domu czy nie, oto jest pytanie. :)

EDIT:
* Od tygodnia nudności i wymioty. Możliwa ciąża.

EDIT:
Od 17 do 20 nic się nie działo.

Godz. 20:15 telefon: Kucharz z pobliskiego hotelu rozciął sobie palca. :)

Chwilę później telefon: dziecko ma silny ból ucha.

Zamówiłem wszystkich do przychodni i pojechałem.

* Rana cięta palca - szycie.
* Zapalenie ucha środkowego.

2 godziny później telefon. Snowboardzista upadł 6 godzin wcześniej i boli go teraz ręka. Więc znów w samochód, do przychodni, uruchamianie komputerów, rentgena, zdjęcie OK.

* Dystorsja nadgarstka. Orteza, kasa, do domu.

EDIT:

Godzina 3:50 telefon od dyspozytorki. Dzwoniła policja z sąsiedniej wsi (dużo hoteli i dyskotek). Zgarnęli z ulicy towarzystwo z prawie nieprzytomną młodą dziewczyną. Po krótkiej rozmowie z policjantem wolę to sprawdzić.

Ubieram się, jadę do przychodni, biorę samochód lekarski ze sprzętem i po krętej górskiej drodze jadę prawie km wyżej. Przy wjeździe do wsi czeka na mnie radiowóz i eskortuje do komisariatu.

Zastaję tam towarzystwo kilku młodych osób, które były na dyskotece. Jedna siedzi ze spuszczoną głową. Krótki wywiad i badanie. Ciśnienie i tętno OK. GCS 15. Alkohol wg pomiaru policji 0,00. Czuje się już lepiej. Pozwalam na odjechanie do domu. Wracam. Dom. Spać.

Godz. 8:00 - dyżur zakończony! Do następnego razu. :)

środa, 30 grudnia 2009

Święta, Święta...

... i po Świętach.

Moja podróż był bardzo ciekawa. Prawie 1700 km, 29 godzin jazdy z przerwami. Śnieg, deszcz, ślisko, super. Samochód załadowany do granic możliwości. Sam się zdziwiłem ile może się zmieścić w SUVa.

Reszta rodzinki dotarła samolotem i zaczęło się nowe życie. Jest inaczej, zupełnie inaczej niż w Polsce. Z jednej strony miło i przyjemnie, z drugiej na pewno drożej w kwestii wyżywienia niż na początku myślałem - normalne zakupy spożywcze świąteczne to 250-300 CHF, jednak zarobki rekompensują wszystko.

Urzędy też się nie spieszą. Czekam już miesiąc na dowód obcokrajowca i oficjalne pozwolnie na pobyt i pracę. Na szczęście założyłem bez problemu konto w banku i jutro będzie pierwszy pełny przelew za miesiąc pracy. :)

A w pracy... sajgon! :) Nagle po Świętach zjechało się pełno turystów. Z dnia na dzień pojawiły się tłumy na ulicach, tworzą się korki na parkingach przy sklepach i nie ma czasu siąść w przychodni. Codziennie kilkanaście urazów narciarskich, oczywiście dalej przeziębienia, grypy, "dziwne" dermatozy, ospy wietrzne, dzisiaj kilka przypadków zakażeń rotawirusami. Nie nudzimy się, ale jestem zadowolony. Wspaniała okazja na poznanie traumatologii - przeważają kolana i oczywiście złamania loco typico. Większość złamań to początkujący snowboardziści, nie umią po prostu upadać i łamią sobie ręce.

Dziś dyżur, jest pierwsza w nocy i mam nadzieję, że już nikt nie zadzwoni, ale prawdziwym wyzwaniem będzie pojutrze Sylwester i Nowy Rok. Mam dwa dyżury pod rząd w te wyjątkowe dni i szykuję się już psychicznie na brak snu. Może być ciekawie. :)

Dobranoc z 1600 m n.p.m.

wtorek, 15 grudnia 2009

Sezon otwarty

Wpadłem w wir pracy, jeśli można to tak nazwać. Powoli zaczyna się sezon narciarski i wyraźnie to odczułem w ostatni weekend. Był to mój pierwszy dyżur weekendowy, który mam co 3-4 tygodnie. Akurat teraz wszystkie kolejki i wyciągi były za darmo, na dodatek nasza przychodnia dyżurowała jako jedyna w okolicy więc miałem na głowie 5 miejscowości turystycznych.

Z reguły patrząc na listę pacjentów w ostatnich tygodniach, w soboty i niedziele było może 5-10 osób a w trakcie mojego sobotnio-niedzielnego dyżuru około 40. Kilka złamań i podwichnięć. Dużo ran, szczególnie twarzy. Grypy, mała epidemia ospy wietrznej i inne drobne schorzenia. Tak więc nie narzekałem na brak zajęcia,  ale na szczęście pomagała mi pielęgniarka. Zrobiłem też małe szkolenie chirurgiczne nowemu koledze, który jest lekarzem rodzinnym.

Poza tym dwa ciekawe przypadki. Zdiagnozowałem odmę samoistną i miałem też nieco dramatyczny przypadek z perforacją przewodu pokarmowego z powodu wrzodu. Wszystko zakończyło się dobrze, pacjenci zostali zoperowani w najbliższym szpitalu i czują się dobrze.

Od dziś tydzień wolnego - wracam do Polski po rodzinę i samochód.

Niebawem więcej.

Wasz Medicus Helveticus.

piątek, 4 grudnia 2009

Prostota, czyli wypisuję zwolnienie lekarskie w Szwajcarii

Z pewnością większość osób wie jak wygląda Polskie zwolnienie lekarskie. Kartka A5, dane osobowe pacjenta z numerem dowodu, informacja o chorobie, o ubezpieczeniu, o zakładzie pracy, o lekarzu... coś zapomniałem? Z pewnością tak bo pól do wypełnienia jest kilkanaście, najlepiej drukowanymi literami i nie wolno się pomylić!
Wszystko to dla naszego wspaniałego ZUSu, który wszystko dokładnie kontroluje. Przecież Polak jest z natury cwaniakiem i od razu by coś kombinował...

Jak wygląda zwolnienie lekarskie w Szwajcarii? Jest to kartka A6 - oho, o połowę mniejsza od Polskiej!

Piszemy na niej następujące rzeczy:
1. Do rąk:  (opcjonalne)
2. Imię i nazwisko
3. Zakreślamy chorobę lub wypadek
4. Początek leczenia
5. Ilość dni niezdolności do pracy lub okres czasu i procentowa niezdolność.
6. Data i podpis lekarze.

TYLE!

Tak, tutaj wychodzi się z założenia, że pacjent mówi prawdę i nie chce oszukiwać ale jest zasadnicza różnica:

W tym kraju nie ma takiego tworu jak ZUS. Każdy zawiera ubezpieczenie chorobowe z dowolną firmą ubezpieczeniową, w wybranym przez siebie zakresie. Czytałem dzisiaj że ZUS zbankrutuje i każda w tej chwili wpłacona złotówka jest praktycznie wyrzucona w błoto. Nikt z nas w wieku poniżej 40 lat raczej nie otrzyma emerytury. Nie dziwi mnie to wcale, ale też nie wyobrażam sobie co można zrobić??? Chyba najlepszym wyjściem jest opuszczenie Polski...

wtorek, 1 grudnia 2009

Pandemrix, czyli szczepienie na świnską grypę...

Wszyscy w pracy się szczepili to i ja się na to zdecydowałem. Głównie dla bezpieczeństwa mojego dziecka, wiadomo, mam kontakt z wieloma chorymi osobami.

Zaszczepiłem się wczoraj około 12 w południe. Zastrzyk nie bolał.

Po godzinie zacząłem odczuwać niewielki ból w miejscu wkłucia.

Po 6 godzinach złe samopoczucie.

Po 8 godzinach przeczulica skóry, pierwsze dreszcze.

Po 12 godzinach cały się trząsłem, mimo 22 stopni w mieszkaniu było mi cholernie zimno, zacząłem się ubierać w bluzy, chodzić po mieszkaniu, włączać piekarnik żeby było cieplej... Moje dłonie były białe i zimne jak lód. Tętno około 100-110 / min.

Po 13 godzinach położyłem się spać. Ubrany w 2 dresy, pod 2 kołdrami i kocem trzęsłem się dalej... Tętno dobija do 120/min. Szacuję gorączkę na 39-40 stopni.

W nocy obudziłem się mokry. Tętno dalej ponad 100/min.

Wstałem 24 godziny po szczepieniu. Samopoczucie lepsze, dreszcze jeszcze minimalne, ręce spuchnięte. Tętno dalej ponad 100/min. Byłem krótko w pracy żeby zdać sprawozdanie. Temp. 38 stopni.

28 godzin po szczepieniu dochodzę do siebie. Tętno 90/min. Temp. 37,5. W dalszym ciągu boli mnie ręka w miejscu wkłucia, a raczej cały bark.

Tak więc warto się nad ta szczepionką zastanowić i rozważyć plusy i minusy szczepienia na świńską grypę. Zaszczepiliśmy w ostatnim tygodniu około 100 osób a ja byłem pierwszym takim przypadkiem, mimo tego że jestem w pełni zdrowy.

A wracając do mojej pięknej wsi. Zostaliśmy dziś oficjalnie odcięci od świata. Wczoraj i przez noc spadł prawie metr śniegu i jest niebezpieczeństwo lawin.


poniedziałek, 30 listopada 2009

Śnieg!



Spadł śnieg!

 Moje mieszkanie jest na parterze więc na noc spuszczam rolety. Wychodzę rano, a tu cały świat biały! W końcu. Jestem w Szwajcarii a do tej pory było cieplej niż w Polsce. No więc tego problemu już nie ma. Sypie cały dzień i to dość skutecznie. Szacuję że spadło już 30 cm.

W pracy jak zwykle miło i przyjemnie. Pytałem szefa co sądzi o mojej pracy po dwóch tygodniach. Powiedział, że jest zadowolony, ale muszę się przeszkolić w farmakologii i internie - wiadomo było od początku, jestem zabiegowcem. Jednak coraz lepiej mi idzie. Miałem wyjazd do pacjentki w sąsiedniej wsi - krwisty stolec, na szczęście nic poważnego.

Pisałem, że mam już porządny internet? Nie? A więc mam! :)

Pierwsza wypłata. Po 2 tygodniach zarobiłem więcej niż za moją pracę lekarską w rok w Polsce.... brak słów, ze szczęścia...

sobota, 28 listopada 2009

Turcy i pijany Anglik, czyli powoli zaczyna się sajgon

Mieszkam w miejscowości żyjącej głównie z turystyki narciarskiej. Sezon zaczyna się na dobre pod koniec roku i miejscowa populacja zwiększa się kilkukrotnie, ale już wczoraj mogłem odczuć pierwsze zwiastuny.

Miałem dyżur pod telefonem i zbierałem się już do domu kiedy przyjechała taksówka. Wysiadło z niej małżeństwo z Turcji. Mężczyzna miał prawdopodobnie świńską grypę, ponieważ miał kontakt z potwierdzonym przypadkiem. W trakcie badania jego żona odebrała telefon. Ich znajomy się wywrócił i prawdopodobnie złamał nos. Czekanie pół godziny, przyjechał, RTG bez śladów złamania, nic mu nie jest. Chłopak zapłacił za moją usługę prawie 250 CHF, no ale w takim miejscu trzeba się spodziewać takich cen.

Wróciłem do domu po 20, posiedziałem, zjadłem, śpię, telefon. Ledwo przytomny odbieram widząc numer dyspozytora. "Panie Doktorze, za 20 min. przyjedzie do Pana pacjent z raną ciętą ręki."

"OK, danke, gute Nacht." Która to godzina? 3:30! Ledwo otworzyłem przychodnie już była taksówka.

Wszedł chłopaczek z ręką zawiniętą papierem, zakrwawiona. Anglik, pijany, przestraszony ale grzeczny, ledwo 20 lat. Obejrzałem, kazałem umyć w umywalce, ranka ledwo widoczna, może 1,5 cm, jeden szew bez lidokainy - w takim przypadku nie opłaca się znieczulać bo bardzie boli wkłuwanie niż założenie jednego szwu. Opatrunek. Ready.

W trakcie czekania na taksówkę pogadaliśmy o sytuacji na stokach - podobno jest całkiem fajnie 2 km wyżej. :) Bye bye. Muszę sobie zapisać hasła do komputerów bo zapomniałem i nie mogłem skasować chłopaka za usługę, a szefa nie chciałem budzić o 4 rano. To nic, dziś go skasują. ;)

A teraz, oprócz 4 godzin pracy w poniedziałek, 4 dni wolne. HURRA! :D

środa, 25 listopada 2009

Dłuuuugi weekend i AGD

Ostatni weekend był wyjątkowo długi. Czy wspominałem, że pracuję3 dni w tygodniu? Chyba tak.

Więc tak się miło złożyło, że miałem wolny piątek, sobotę i niedzielę. Powiem szczerze, że bez rodziny było wyjątkowo nudno. Trochę siedziałem przed komputerem, trochę się uczyłem, zrobiłem dobre obiadki, pranie, jakoś zleciało.

W poniedziałek pracowałem normalnie, wtorek też + dyżur, nic się nie działo. A od dziś znów wolne 2 dni. Czas szybko leci.

Brakowało mi jeszcze trochę akcesoriów, a wiadomo że do miasta długa droga. Więc zamówiłem u rodziny i dziś przyszła paczka. Czajnik elektryczny (do tej pory leciałem na automacie do kawy), żelazko, kilka rzeczy do komputera, deska do krojenia i inne niby zwykłe rzeczy bez których jest naprawdę trudno. Można powiedzieć, że jestem w pełni zaopatrzony.

Niestety przeciąga się sprawa stałego internetu. Wszystko wydawało się łatwe, zamówiłem telefonicznie linię i DSL, ale to trwa. Najpierw aktywacja linii, teraz ma przyjechać jakiś elektryk i przełączyć w piwnicy kabelek tam gdzie trzeba, DSL włączą w sobotę a router przyjdzie w poniedziałek - więc kolejny tydzień na marnym łączu komórkowym... idę coś zjeść.

piątek, 20 listopada 2009

Dyżur

i to pierwszy w życiu.

Cóż, tak wyszło, że do tej pory nigdzie nigdy nie dyżurowałem. Na stażu, jak to na stażu. W naszym szpitalu nie było zwyczaju dyżurowania a tym bardziej samodzielnego. Po stażu na oddziale nie było możliwości - tylko specjaliści, a na SOR nikt dobrowolnie nie szedł. Nasz szpital był w kiepskiej okolicy i na SORze było jak na wojnie.

W mojej nowej pracy trzeba dyżurować. Z reguły jest tak, że w dzień jest się w przychodni w normalnych godzinach pracy a w nocy w domu pod telefonem. W razie wezwania jedzie się. Wezwania mogą być różne: albo ktoś zadzwoni pod telefon przychodni - wtedy jest przekierowanie na moją komórkę, albo zadzwoni dyspozytor karetek i numeru alarmowego że coś się dzieje i trzeba jechać. W karetkach nie ma lekarza i zawsze jest wezwania do kogoś z nas.

Wczoraj nadszedł ten dzień. Po niecałych 3 dniach pracy zostałem sam. Przychodnia jest w czwartki zamknięta więc byłem jedynym lekarzem na miejscu (+ 2 pielęgniarki i asystentki w godzinach pracy).

W dzień się dużo nie działo, kilkanaście osób z przeziębieniami, anginami i jedna z pewną grypą. Czy świńską - tego nie wiem. Był jeden wyjazd do sąsiedniej miejscowości - pojechał ze mną szef i karetka zabrała tą osobę do szpitala (niewydolność krążenia).
Skończyłem pracę, przyszedłem do domu. Telefon, dyspozytor. Młody mężczyzna zemdlał, nie wiadomo co się dzieje, jechać. Więc szybko telefon do szefa z pytaniem gdzie to miejsce jest, w Jeepa i buta. Karetka już była, tachykardia, pobudzenie, wyglądało na reakcję na antybiotyki które przyjmował od 3 tygodni na anginę. Szef dojechał, stwierdził podobnie, zabrali do szpitala. Dobranoc.

Największym problemem jest brak ulic i numerów. Tutaj tego nie ma - każdy dom ma swoją nazwę i szukaj wiatru w polu... resztę dyżuru przespałem w ciepłym łóżeczku. :)

Dziś miałem wolne, przyszły części komputerowe za które zapłaciłem majątek (majątek do pierwszej wypłaty ;)) i okazało się, że pamięć nie pasuje. Więc ponownie wybrałem się do większego miasta, trwało to wszystko prawie 3 godziny, ale wróciłem, uruchomiłem i działa. Śmiga aż miło!

Dzisiejszy wieczór odpoczywam i się relaksuję, a jutro trzeba płacić czynsz za 1,5 miesiąca. Brrr.

czwartek, 19 listopada 2009

Jak wysyłać komputer kurierem...

... to proste. Trzeba zdjąć radiator  z procesora. Niestety ja tego nie zrobiłem i otrzymałem paczkę z komputerem, komputer z czymś latającym w środku. Po otwarciu obudowy ujrzałem obraz nędzy i rozpaczy. Radiator został zerwany z procesora, wszystko wymazane pastą termoprzewodzącą, inne elementy poobijane...

Po naprawieniu wszystkiego i włożeniu dysków twardych włączyłem go, uruchomił się i po 3 minutach nagle zgasł. To gaśniecie powtarzało się za każdym razem coraz szybciej. Wniosek - coś się grzeje. Zauważyłem, że nie działa wentylator zasilacza - wszystko jasne, trzeba nowy zasilacz. Tylko, że najbliższy sklep jest 30 km dalej a ja nie mam auta. Więc w drogę: 500 m piechotą, 20 min czekania na autobus, 40 min autobusem, 1 km piechotą, kupiłem, 1 km piechotą, 15 min czekania na autobus, 40 min autobusem, 500 m piechotą. Montaż zasilacza - po minucie się wyłącza! ARGH!!!

Wchodzę w setup - diagnostyka, temperatura procesora 120 st. C!!! Cyk, wyłączył się. Aha, pewnie za mało pasty termo. Faktycznie. Zdrapałem wszystkie resztki i ... zaczął działać stabilniej. Niestety - system też się zwalił. Naprawa systemu, działa!!! Działa godzinę. Jest prawie północ. Sprzątam, skręcam komputer, stawiam go pionowo. Cyk - wyłączył się. Tak samo jak wcześniej, uzupełnianie pasty, dalej niestabilny, nie mam siły, zamawiam online nową płytę i procesor z dostawą ekspresową. Idę spać. Dzień z głowy... od 15 do 1 w nocy.

Czy była to ciekawa historyjka? Pewnie nie, ale musiałem to opisać. Teraz czuję się lepiej. Mam pierwszy dyżur, ale o tym jutro. :)

wtorek, 17 listopada 2009

Pierwszy prawdziwy dzień pracy

OK, nie powiem. Stresa miałem. Po 2 latach pracy na oddziale zabiegowym jest to nieco inna praca. Przede wszystkim całe spektrum wszelkich chorób i dolegliwości, interna.... Po drugie dzieci - lubię dzieci, mam nawet jedno i to bardzo fajne :) ale leczyć ich nigdy nie chciałem, może obawiałem się czegoś, nie wiem.
Tak, tutaj też przychodzą dzieci, na dodatek gadające w niezrozumiałym dialekcie. Dzisiaj przyszło jedno takie z gorączką. Szef znając moje obawy przydzielił je do mnie i zostawił - wredny nie? ;) Wyszło bronchitis ale objawy były jednoznaczne, uff. Ja przeżyłem, dziecko też. ;)
Poza tym zauważyłem, że szef a raczej pielęgniarki przydzielają mi raczej przypadki zabiegowe i urazowe. Tak więc jestem odpowiedzialny za ściąganie szwów - 3 pacjentów, traumatologię - 2 pacjentów i miałem okazję poprowadzić punkt szczepień. Rząd szwajcarski zakupił dla obywateli szczepionkę na świńską grypę i szczepiłem osoby z  grup ryzyka. Miłe urozmaicenie.
Miałem też pierwszy wyjazd "firmowym" jeepem do pacjentki. Teoretycznie do zdjęcia szwów - praktycznie okazało się, że rana jest zainfekowana z krwiakiem, który sam się ewakuował. Skończyło się na mini operacji w warunkach polowych. Pielęgniarka trzymała latarkę, syn ww. pani serwetę a ja zrobiłem nekrektomię. :)
Wyżywieniowo jestem chyba kompletnie zaopatrzony, jeszcze żelazko i stałe łącze internetowe - tego brakuje mi do materialnego szczęścia. Do duchowego - żony i dziecka... jeszcze miesiąc.

Pierwszy dzień w pracy

Jestem po pierwszym dniu w pracy - właściwie po drugim ale zapomniałem opublikować ten wpis. Wrażenia? Porządek, systematyczność, nieco inne zasady postępowania z pacjentem, rozliczanie znów mnie nie ominie, tylko że jest prostsze. Czytnik kodów. Po odprawieniu pacjenta odczytuje się kody wszystkich dokonanych procedur i pod koniec dnia ponowna kontrola danych, podliczenie zbiorcze.
Rentgen nowy, cyfrowy. Gipsy tylko termoplastyczne. Miodzio po babraniu się latami w gipsach tradycyjnych. :)
Kupiłem wieczorem całą torbę jedzenia - zapomniałem tylko o tym że jestem chwilowo bez auta a do domu mam prawie kilometr..... na jutro mam umówionych pierwszych pacjentów!

niedziela, 15 listopada 2009

Pierwszy poranek, czyli jak się tu znalazłem

Jestem młodym lekarzem, rozpocząłem 2 lata temu specjalizację zabiegową w klinice uniwersyteckiej gdzieś w Polsce. Miejsce pozarezydenckie... niestety część etatu. Wyciągałem około 500 zł miesięcznie, z premiami czasami 1000 zł, z dyżurami mogłem wyciągnąć 3000-4000 zł ale kosztem całkowitego poświęcenia życia osobistego - ze względu na małe dziecko podziękowałem, a musiałem i tak pracować prawie cały etat za tą małą stawkę aby się uczyć... Na szczęście miałem jeszcze inną pracę i żona też, jakoś wiązało się  koniec z końcem...
Od kilku miesięcy zacząłem popadać w przysłowiową depresję, perspektywy marne, sytuacja średnia, dalsze przedłużanie umowy na tych samych warunkach, 2 rok specki a ja stoję w miejscu, co dalej??? Etat akademicki nie spełniał się przez ponad rok, ale niestety kierownictwo nie miało na to wpływu... Jedyna rzecz, którą dobrze wspominam to koleżanki i koledzy z pracy, super kierownik oraz oczywiście mój mentor. Wspaniali ludzie, którzy sporo mnie nauczyli i zawsze chętnie udzielali porad i pomocy.
Znam język niemiecki więc stwierdziłem, że nie będę dłużej siedział w Polsce. Dałem ogłoszenie w Ärzteblatt, że szukam pracy. Niemcy nie mają rewelacyjnych zarobków, ale można normalnie żyć i przede wszystkim uczyć się na wysokim poziomie. Odpowiedzi przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Okazało się, że ja, asystent w klinice, który w Polsce nic nie znaczył, jest w Niemczech pożądanym, poszukiwanym pracownikiem. Dostałem około 40 (czterdzieści!) ofert pracy "od już" w mojej dziedzinie zabiegowej. Zarobki 2500-3000 Eur netto miesięcznie, więc całkiem fajne.
Planowałem odpisywanie, rozmowy kwalifikacyjne, oglądanie szpitali na jesieni, ALE... jako ostatnia oferta przyszedł list ze Szwajcarii. Mała przychodnia położona wysoko w Alpach, zaopatrująca wszystko od kataru do złamań ze stoków poszukuje lekarza.
Zadzwoniłem, warunki rewelacyjne, zarobki rewelacyjne, lifestyle rewelacyjny!!!
Miesiąc temu poleciałem tam. Podróż dość daleka, samochód, samolot, pociąg, autobus, w sumie około 12 godzin. Zobaczyłem małą miejscowość w najwyższych Alpach, w dolinie, poznałem bardzo miłych właścicieli przychodni, podpisałem umowę.
Warunki? Pracuję 3 dni w tygodniu (dyżury na miejscu a w nocy pod telefonem), 6 tygodni urlopu w roku, gratisy SPA, ski-pass, i nie zarabiam 500 zł miesięcznie. Nie. Tyle zarabiam teraz w kilka godzin! :) Przypomina to nieco sytuację i zarobki w latach 80. i zarobki na zachodzie. :)

Więc jestem, na razie sam przez miesiąc, później ściągnę rodzinkę. Mieszkanie fajne, nowe, opłaty tylko minimalnie wyższe niż w Polsce. Dzisiaj niedziela, mam jeszcze wolne, od jutra do pracy. Jest dobrze! :)

PRZYJECHAŁEM!!!

Zjadłem kolację, rozpakowałem się, posprawdzałem maile. Idę spać. :)