poniedziałek, 25 października 2010

Reinkarnacja

Po 8 miesiącach pracy w Niemczech zapraszam na nowego bloga!

MEDICUS GERMANICUS
www.medicusgermanicus.blogspot.com

niedziela, 28 lutego 2010

Bye bye Switzerland.

Bye bye mówię częściowo z ulgą. Mimo tego, że wychowałem się praktycznie w Niemczech to z mentalnością Szwajcarów nie dałem sobie rady. Coś w tym jest co się mówi o tym narodzie.

Trudno - nie wolno patrzeć w przeszłość, trzeba patrzeć w przyszłość. Przytoczę fajny cytat, który dziś przeczytałem na Facebooku:

“If you want to succeed in your life, remember this phrase: The past does not equal the future. Because you failed yesterday; or all day today; or a moment ago; or for the last six months; the last sixteen years; or the last fifty years of life, doesn’t mean anything... All that matters is: What are you going to do, right now?”


Anthony Robbins

Ostatni tydzień spędziłem na wakacjach. Zaprosiliśmy naszych znajomych z Polski, pojeździliśmy na nartach i snowboardzie, pojedliśmy Raclette i Fondue, popiliśmy, było dobrze.

Dziś rano podwiozłem ich razem z moją żoną i dzieckiem na dworzec, pojechali do Zürichu i wszyscy polecieli do Polski. Zostałem znów sam.

Jaki mam plan? Na szczęście będę miał wsparcie, bo przeprowadzka nie będzie prosta. Jutro rano jadę do Zürichu autem, odbieram z lotniska osobę które mi pomoże się przeprowadzić, wynajmuję samochód dostawczy. Wracamy do mojej wsi, ładujemy wszystko i jedziemy 800km do Niemiec. Następnego dnia wracamy 650 km do Zürichu, mój pomocnik leci do Polski, ja oddaję auto, biorę mój samochód i wracam spokojnie 650 km do Niemiec.

Z nową pracą wszystko załatwione, umowy mam, mieszkanie 30m2 na 2 miesiące za darmo zagwarantowane, później za 200 Eur, ale wtedy już będę miał wynajęte normalne 3 pokojowe.

Nadal czekam na niemiecką nostryfikację dyplomu. Przedsięwzięcie wprost kosmiczne. Kilkanaście dokumentów, tłumaczenia, notarialne potwierdzenia kopii, setki Eur kosztów. Trzeba przyznać, że w Szwajcarii było o wiele łatwiej.

No nic, trzeba się dalej pakować, kuchnia i łazienka już spakowana. Jeszcze ubrania i sprzęt komputerowy, ale najpierw obiad. :)

czwartek, 11 lutego 2010

Stało się szybciej niż myślałem.

Nie wytrzymałem i pękłem. Mam to chyba po dziadku...

A było to tak, bez wdawania się w szczegóły (zainteresowanych proszę o email):

W trakcie ostatniego 48 godzinnego dyżuru weekendowego miałem pewnego pacjenta. Ja chciałem go hospitalizować, szef którego poinformowałem telefonicznie - nie. Pielęgniarka miała jeszcze inne wyobrażenie. Żeby nie wchodzić z nimi w konflikt poprosiłem szefa do pacjenta.W tym momencie w obecności pacjenta i jego opiekunki zebrałem za to że rzekomo źle go poinformowałem, co było absolutną bzdurą. Wytłumaczyłem mu że to nie prawda i zachowałem spokój... Po wezwaniu karetki do transportu doznałem kolejnych upokorzeń, w końcu też od samej pielęgniarki która wydarła się na mnie jak na psa. Wtedy coś we mnie pękło i nie wytrzymałem... powiedziałem otwarcie dość dobitnie pielęgniarce i szefowi co myślę o tej całej sytuacji... no dobra - była niezła awantura. :)

Skończyło się na tym, że już nie pracuję. Mimo tego szef zapłaci mi do końca miesiąca jakbym normalnie pracował, ponieważ po naszej kolejnej rozmowie w poniedziałek zdał sobie z tego sprawę, że był tu praktykowany mobbing a takie sprawy kończą się zazwyczaj w sądzie z wysokimi odszkodowaniami. Rozeszliśmy się w pokoju, wyjaśniłem mu otwarcie wszystko z mojego punktu widzenia - chyba to częściowo zrozumiał i OK.

Mam więc do końca miesiąca ferie. :)

Czas jednak szybko leci i muszę załatwiać nostryfikację w Niemczech. Nie jest to taka prosta sprawa jak w Szwajcarii. Wszystkie dokumenty muszą być notarialnie poświadczone, wszystkie muszą być przetłumaczone przez niemieckiego tłumacza przysięgłego. Dodatkowo jest tych papierów o wiele więcej! Moja Polska izba lekarska jest na szczęście dość kooperatywna więc zaświadczenia zamówiłem faksem. Do zaliczenia części polskiej specjalizacji w Niemczech jest mi potrzebny katalog OP i zaświadczenie z WODKAMu, więc lecę w następnym tygodniu na 2 dni do Polski. Ciekawe czy przeżyję szok. ;)

sobota, 6 lutego 2010

Odliczam godziny, czyli niebawem nowa praca!

Wszystko zgodnie z planem. Kilka dni temu otrzymałem telefon z tej niemieckiej kliniki. "Panie Doktorze, jest Pan w tej chwili naszym kandydatem nr 1.". Dzień później telefon od szefa: "Zakończyliśmy proces rekrutacji i z pośród wszystkich kandydatów chętnie widzielibyśmy Pana na tym stanowisku."

Miło coś takiego usłyszeć...

Dostałem też kilkanaście ofert pracy na moje ogłoszenie, ale żadna nie wygląda lepiej niż klinika, którą wybrałem. Wczoraj przyszedł email z wzorem umowy, wygląda rozsądnie. Niestety mniejsze zarobki, ale wolę mniej zarabiać i za to uczyć się w super ośrodku niż się męczyć tutaj. Brakuje mi sali operacyjnej, klimatu szpitalnego. Czyta to kilku moich kolegów z Polski. Tak, tak chłopaki, nie jest łatwo  na obczyźnie. :)

Układ z nowym szefem jest jasny (nie wiem czy to już pisałem): większość asystentów jest tuż przed egzaminem specjalizacyjnym i zależy im na tych najtrudniejszych procedurach do katalogu. On szuka ludzi, którzy są na początku specki, żeby zapewnić operatywę kliniki. Czyli osteosyntezy, biodra, artroskopie, usuwanie zespoleń, wszystkie takie rzeczy będę już niebawem robił. :D

Tutaj klimat jest w miarę OK. Robię dalej swoje, gadam z kolegą Węgrem, byliśmy nawet ostatnio na piwie - facet jest OK i ma ciężką sytuację życiową. Musi tutaj na razie zostać. Załatwia cały czas nostryfikację specjalizacji.

Przysługuje mi jeszcze urlop wypoczynkowy, więc koniec pracy jest bliski!!! Dzisiaj i jutro mam ostatni dyżur weekendowy. W soboty jest zmiana turnusów, więc będzie spokój. Od 8 do 11 nie miałem ani jednego pacjenta. Za to jutro może być młyn jak całe towarzystwo rzuci się na stoki, oczywiście bez przygotowania, treningu przed sezonem itd... już widzę te kolana, przedramienia i wieczorne rany.

Mój ostatni dzień pracy to wtorek 16.02. Później mam do końca tygodnia czas na przygotowanie przeprowadzki, wstępne pakowanie, rozwiązywanie umów ubezpieczenia zdrowotnego, telefonu, internetu, wymeldowanie się. W ostatnim tygodniu lutego odwiedzają nas znajomi i mam nadzieję trochę pojeździć na snowboardzie, a później... szybka akcja. Żonę z dzieckiem wysyłam samolotem na jakiś czas do PL, sam biorę auto z przyczepą i przeprowadzam się 2-3 marca do Niemiec.

Ktoś mi pisał, żeby ostro negocjować z nowym pracodawcą i miał rację. Zapłacą mi koszty przeprowadzki, dadzą za darmo umeblowane mieszkanie na 2 miesiące, 13 pensję i kilka innych dodatków. Razem z Kindergeld zarobki nie będą takie złe, a życie w DE jest o wiele tańsze niż tutaj.

Zacząłem też już załatwiać nostryfikacje dyplomu w DE, czyli Approbation. Zbieranie dokumentów z polskiej izby lekarskiej, tłumaczenia, płacenia. Eh..

Jeśli macie jakieś pytania odnośnie pracy w Szwajcarii, czy w Niemczech, nostryfikacji, załatwiania papierów to piszcie w komentarzach albo na mój email: medhelv@gmail.com

A teraz idę na obiad.

sobota, 30 stycznia 2010

W poszukiwaniu pracy

Ostatni dni były dość burzliwe.

Udało mi się wziąć 2 dni wolnego. Czwartek był i tak wolny, bo zawsze pracuje jeden lekarz dyżurujący a środę wziąłem wolne. Wstępnie miałem umówioną jedną rozmowę kwalifikacyjną bądź tzw. Hospitation w Niemczech.

Hospitation to wspaniała możliwość poznania przyszłego miejsca pracy. Polega to na pracy lub obserwowaniu oddziału przez cały dzień pracy, od raportu przez wizytę, operacje, przychodnię, SOR - łącznie z przerwą obiadową. Większość czasu spędza się z innymi asystentami więc można o wszystko wypytać.

Jak wspominałem miałem jedną Hospitation w czwartek, ale kilka dni wcześniej niespodziewanie wieczorem zadzwonił do mnie szef innej kliniki z propozycją Hospitation u nich. Długo nie myśląc umówiłem się w środę na 7 rano... problem w tym, że we wtorek pracowałem do 18 a miałem 800 km drogi.

Przyszedłem z pracy, zjadłem, spakowałem się i wyruszyłem około godz. 21 w drogę. Cała Szwajcaria, przeprawa pociągiem przez tunel i dalej prawie 600 km po niemieckich Autobahnen. Oczywiście zaspałem trochę na jednym parkingu i w konsekwencji musiałem pokonać ostatnie 200 km w nieco ponad godzinę. Udało się - uwielbiam autostrady z 3-4 pasami w każdą stronę. ;)

Wrażenia: młody zespół, szef też stosunkowo młody ambitny normalny i konkretny, szpital dobrze wyposażony. Od razu asystowałem przy dwóch zabiegach. Artroskopii kolana i osteotomii korekcyjnej piszczeli. Ta druga przy pomocy nawigacji 3D Aesculap Orthopilot. Kosmos!!!

 

 
Rozmowa z szefową kadr również owocna. Ogólnie bardzo pozytywnie.

Nocowałem niedaleko u rodziny. Niestety musiałem wstać o 4 rano, żeby dojechać do drugiego szpitala.

Wrażenia były trochę gorsze. Sam szpital na najwyższym światowym poziomie. SOR jest trudny do opisania. Jest tam po prostu wszystko. 2 shock rooms z pełnym wyposażeniem z USG 4D włącznie, obok 2 sale operacyjne, CT 64 rzędowy, piętro niżej MRI, PET-CT, radiologia z głowicą roboto-podobną, wszystko cyfrowe. Na bloku operacyjnym widziałem chyba 5 nowiutkich luminaxów z touch screenami, wszystkie z podłączeniem do sieci. Blok OP wg. najwyższych standardów, śluzy, taśmociąg dla pacjentów, laminarne przepływy powietrza nad polem OP. To wszystko robi kolosalne wrażenie. Niestety gorsze wrażenie zrobiła na mnie kadra. Asystenci, którzy pracują tam rok czasu nie umieli sprawnie zakładać szwów, inna asystentka po 3 latach nie robiła tracheostomii, a dopiero niedawno wkłucie centralne - wygląda więc na to że dużo nie operują. Na temat szefa nie będę się wypowiadał - trochę dziwna osoba.

Wybór jest zasadniczo jasny, jednak poczekam jeszcze kilka dni. Wczoraj ukazało się moje nowe ogłoszenie o pracę i zobaczę jakie będą odpowiedzi.

Droga powrotna była fatalna. Po całym dniu od 4 rano, Hospitation od 7 do 16, zjadłem i wyjechałem o godz. 18. Trasa 1000 km. Co godzinę śnieg, sucho, śnieg, sucho. Po drodze dwa wypadki, jeden TIR w poprzek autostrady. W Szwajcarii zjechałem na złą autostradę i musiałem nadrobić 100 km... dojechałem na 6:45 a na 8 do pracy. Dyżur 24 godz. Dzień ledwo przeżyłem śpiąc od czasu do czasu na siedząco w gabinecie. Na szczęście po 18 nie miałem przez całą noc żadnego wezwania. Uffff.

Wczoraj oznajmiłem szefowi, że rezygnuję i pracuję do końca lutego. Przyjął to do wiadomości, dziś zaniosłem mu wymówienie na piśmie. Podobno jest już ktoś na moje miejsce. Następny do wyzysku? Mój kolega lekarz zostaje jeszcze dwa miesiące - musi mieć minimum 6 miesięcy stażu ze względu na nostryfikację swojej specki z med. rodzinnej. Współczuję mu...

W Szwajcarii brak ofert na ortopedię i chir. urazową, ale szukam jeszcze dalej, może coś się trafi, a jak nie to zawsze można tu wrócić z większym doświadczeniem. Takie przeprowadzki nie są trudne, a szpitale chętnie je finansują. ;)

Wygląda więc, że będzie nowy blog MEDICUS GERMANICUS. Miłego weekendu i nie przepracujcie się ci co dyżurujecie.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

To tylko ludzie...

Tak sobie tłumaczę zaistniałą sytuację. Złote czasy Szwajcarii już nieco minęły i jadąc tutaj zdawałem sobie z tego sprawę, że nie będzie łatwo: w zimie dużo pracy, odległa od cywilizacji miejscowość, trudności z integracją - na to wszystko byłem przygotowany.

Nie byłem jednak przygotowany na wykorzystywanie pracowników i wrogość do obcokrajowców. Podwójna liczba godzin pracy niż w umowie jest tu niejako normą - potwierdzili mi to ratownicy medyczni z Niemiec, którzy tu pracuję. Mobbing ze strony pielęgniarek w stosunku do kolegi lekarza z innego kraju - niestety nie włada on dobrze niemieckim więc nie może odbić piłeczki. Ze mną próbowały, ale średnio im to wychodzi. :)

To i inne rzeczy pozostawiają pewien niesmak. Jestem zadowolony ponieważ sporo się tu nauczyłem w połączeniu z dobrymi zarobkami, ale czas iść dalej, kontynuować specjalizację, w końcu znów operować. Pojutrze ruszam w podróż do Niemiec na pierwsze rozmowy kwalifikacyjne. Moje poszukiwania pracy w klinikach Szwajcarskich pozostają na razie bez rezultatu, ale na szczęście w Niemczech nie ma problemu ze zdobyciem pracy.

Życzcie mi szczęścia.

sobota, 16 stycznia 2010

Czy nadszedł już czas, aby iść dalej?

Wszystko na to wskazuje.

W ostatnich 2 tygodniach mogliśmy zaobserwować całkowite załamaniu rynku turystycznego. O ile w grudniu była masa turystów, to po pierwszym tygodniu stycznia wszyscy wyjechali i nikt nie przyjechał na ich miejsce. Jesteśmy we trzech, kierownik, ja i kolega z innego wschodniego kraju i się po prostu nudzimy. W ciągu dnia mamy kilku pacjentów, a w tym czasie tubylcy chcą tylko do kierownika bo go znają i on jest zawalony. Sytuacja ekonomiczna przychodni jest kiepska. Nie ma pracy i zaczynam mieć wrażenie, że tracę tutaj czas - tym bardziej że mam w tym momencie przerwę w specjalizacji, nie mogę operować. Dlatego po rozmowie z szefem doszliśmy do wniosku, że nie zostanę tutaj na rok i zacznę się rozglądać za inną pracą - w klinice. Mam też zastrzeżenia do pewnych zachowań i mentalności tubylców. Odczuwa się też momentami niechęć do obcokrajowców, ale tak jest wszędzie, a szczególnie w małych miejscowościach. To jest temat na osobny wpis.

Prawdopodobnie zostanę jeszcze do końca sezonu narciarskiego, ale dałem już kolejne ogłoszenie w Ärzteblatt które pojawi się za 2 tygodnie. Wysłałem też zapytania do kilku klinik, które szukają asystentów i mam pozytywne odpowiedzi, zaproszenia na rozmowy kwalifikacyjne. Nie jest więc źle i patrzę optymistycznie w przyszłość. Praca jest i można wybierać w ofertach. :)

Pozostaje tylko pytanie, czy zostaniemy w Szwajcarii czy w pojedziemy do Niemiec. Możliwe, że blog zmieni nazwę na Medicus Germanicus. ;)

piątek, 8 stycznia 2010

Jak pomagamy poszkodowanym w Szwajcarii.

Zainspirowany tym artykułem: http://pokazywarka.pl/3c4url/ pt. "Nocna przygoda w pogotowiu ratunkowym" postanowiłem opisać jak to wygląda u nas. Pracuję w małej praktyce lekarskiej ale w sezonie zimowym mamy pod opieką 2500 mieszkańców z 3 wsi i ponad 10000 turystów. W nocy i w dni wolne pełnimy dyżury pod telefonem będąc w domu, ale nie nudzimy się.

Załóżmy więc, że w środku nocy w naszej wsi turysta upada i rozcina sobie twarz. Są 3 możliwości.

1. Dzwoni pod numer alarmowy 144. Dyspozytor łączy go ze mną, umawiamy się w ciągu kilku/kilkunastu minut w przychodni.

2. Dzwoni bezpośrednio pod numer przychodni - połączenie jest przekazywane na moją komórkę.

3. Przychodzi do przychodni, wciska guzik i interkom łączy go również z moją komórką.

Po otwarciu przychodni wszystko zależy od stanu chorego. Jeśli jest jak w ww. przypadku to pomijamy oczywiście formalności. Zabieram go do gabinetu zabiegowego i zaopatruję ranę, monitoruję stan ogólny i dopiero po załatwieniu tego bierzemy się za papiery. Jeśli stan chorego wymaga zaopatrzenia w warunkach szpitalnych to są kolejne 3 możliwości:

1. Dzwonię po karetkę i moi koledzy, a raczej koleżanki odwożą go do najbliższego szpitala 30 km.

2. Zaopatruję doraźne ranę i pacjent jest zawożony przez rodzinę, znajomych lub też taksówkę.

3. W ekstremalnych przypadkach wzywam helikopter, który przylatuje w ciągu 5-10 min.

Załóżmy, że zaopatrzyłem ranę, pacjent czuje się dobrze, przystępujemy więc do papierów i rozliczenia. Pacjent podaje mi swoje dane osobowe, imię i nazwisko, datę urodzenia, miejsce zamieszkania, miejsce pobytu - hotel lub pensjonat i datę wyjazdu. Turyści, którzy nie są ubezpieczeniu w Szwajcarii muszą zawsze zapłacić za naszą pomoc - gotówką lub kartą. Wystawiamy rachunek, który upoważnia ich do zwrotu pieniędzy po powrocie do domu przez ich ubezpieczenia zdrowotne.

Najciekawsze pytanie: co robimy gdy pacjent nie ma przy sobie gotówki lub karty? Zabieramy mu paszport? Zegarek? Nic z tych rzeczy. Puszczamy go do domu i prosimy o zapłatę następnego dnia. ZASADNICZO UFAMY PACJENTOM! Coś, co w Polsce jest nie do pomyślenia. I wiecie co? W ciągu ostatnich kilku lat nie było ani jednego przypadku, że pacjent nie zapłacił i uciekł! Daje to do myślenia....

[WYKOP]