poniedziałek, 25 października 2010

Reinkarnacja

Po 8 miesiącach pracy w Niemczech zapraszam na nowego bloga!

MEDICUS GERMANICUS
www.medicusgermanicus.blogspot.com

niedziela, 28 lutego 2010

Bye bye Switzerland.

Bye bye mówię częściowo z ulgą. Mimo tego, że wychowałem się praktycznie w Niemczech to z mentalnością Szwajcarów nie dałem sobie rady. Coś w tym jest co się mówi o tym narodzie.

Trudno - nie wolno patrzeć w przeszłość, trzeba patrzeć w przyszłość. Przytoczę fajny cytat, który dziś przeczytałem na Facebooku:

“If you want to succeed in your life, remember this phrase: The past does not equal the future. Because you failed yesterday; or all day today; or a moment ago; or for the last six months; the last sixteen years; or the last fifty years of life, doesn’t mean anything... All that matters is: What are you going to do, right now?”


Anthony Robbins

Ostatni tydzień spędziłem na wakacjach. Zaprosiliśmy naszych znajomych z Polski, pojeździliśmy na nartach i snowboardzie, pojedliśmy Raclette i Fondue, popiliśmy, było dobrze.

Dziś rano podwiozłem ich razem z moją żoną i dzieckiem na dworzec, pojechali do Zürichu i wszyscy polecieli do Polski. Zostałem znów sam.

Jaki mam plan? Na szczęście będę miał wsparcie, bo przeprowadzka nie będzie prosta. Jutro rano jadę do Zürichu autem, odbieram z lotniska osobę które mi pomoże się przeprowadzić, wynajmuję samochód dostawczy. Wracamy do mojej wsi, ładujemy wszystko i jedziemy 800km do Niemiec. Następnego dnia wracamy 650 km do Zürichu, mój pomocnik leci do Polski, ja oddaję auto, biorę mój samochód i wracam spokojnie 650 km do Niemiec.

Z nową pracą wszystko załatwione, umowy mam, mieszkanie 30m2 na 2 miesiące za darmo zagwarantowane, później za 200 Eur, ale wtedy już będę miał wynajęte normalne 3 pokojowe.

Nadal czekam na niemiecką nostryfikację dyplomu. Przedsięwzięcie wprost kosmiczne. Kilkanaście dokumentów, tłumaczenia, notarialne potwierdzenia kopii, setki Eur kosztów. Trzeba przyznać, że w Szwajcarii było o wiele łatwiej.

No nic, trzeba się dalej pakować, kuchnia i łazienka już spakowana. Jeszcze ubrania i sprzęt komputerowy, ale najpierw obiad. :)

czwartek, 11 lutego 2010

Stało się szybciej niż myślałem.

Nie wytrzymałem i pękłem. Mam to chyba po dziadku...

A było to tak, bez wdawania się w szczegóły (zainteresowanych proszę o email):

W trakcie ostatniego 48 godzinnego dyżuru weekendowego miałem pewnego pacjenta. Ja chciałem go hospitalizować, szef którego poinformowałem telefonicznie - nie. Pielęgniarka miała jeszcze inne wyobrażenie. Żeby nie wchodzić z nimi w konflikt poprosiłem szefa do pacjenta.W tym momencie w obecności pacjenta i jego opiekunki zebrałem za to że rzekomo źle go poinformowałem, co było absolutną bzdurą. Wytłumaczyłem mu że to nie prawda i zachowałem spokój... Po wezwaniu karetki do transportu doznałem kolejnych upokorzeń, w końcu też od samej pielęgniarki która wydarła się na mnie jak na psa. Wtedy coś we mnie pękło i nie wytrzymałem... powiedziałem otwarcie dość dobitnie pielęgniarce i szefowi co myślę o tej całej sytuacji... no dobra - była niezła awantura. :)

Skończyło się na tym, że już nie pracuję. Mimo tego szef zapłaci mi do końca miesiąca jakbym normalnie pracował, ponieważ po naszej kolejnej rozmowie w poniedziałek zdał sobie z tego sprawę, że był tu praktykowany mobbing a takie sprawy kończą się zazwyczaj w sądzie z wysokimi odszkodowaniami. Rozeszliśmy się w pokoju, wyjaśniłem mu otwarcie wszystko z mojego punktu widzenia - chyba to częściowo zrozumiał i OK.

Mam więc do końca miesiąca ferie. :)

Czas jednak szybko leci i muszę załatwiać nostryfikację w Niemczech. Nie jest to taka prosta sprawa jak w Szwajcarii. Wszystkie dokumenty muszą być notarialnie poświadczone, wszystkie muszą być przetłumaczone przez niemieckiego tłumacza przysięgłego. Dodatkowo jest tych papierów o wiele więcej! Moja Polska izba lekarska jest na szczęście dość kooperatywna więc zaświadczenia zamówiłem faksem. Do zaliczenia części polskiej specjalizacji w Niemczech jest mi potrzebny katalog OP i zaświadczenie z WODKAMu, więc lecę w następnym tygodniu na 2 dni do Polski. Ciekawe czy przeżyję szok. ;)

sobota, 6 lutego 2010

Odliczam godziny, czyli niebawem nowa praca!

Wszystko zgodnie z planem. Kilka dni temu otrzymałem telefon z tej niemieckiej kliniki. "Panie Doktorze, jest Pan w tej chwili naszym kandydatem nr 1.". Dzień później telefon od szefa: "Zakończyliśmy proces rekrutacji i z pośród wszystkich kandydatów chętnie widzielibyśmy Pana na tym stanowisku."

Miło coś takiego usłyszeć...

Dostałem też kilkanaście ofert pracy na moje ogłoszenie, ale żadna nie wygląda lepiej niż klinika, którą wybrałem. Wczoraj przyszedł email z wzorem umowy, wygląda rozsądnie. Niestety mniejsze zarobki, ale wolę mniej zarabiać i za to uczyć się w super ośrodku niż się męczyć tutaj. Brakuje mi sali operacyjnej, klimatu szpitalnego. Czyta to kilku moich kolegów z Polski. Tak, tak chłopaki, nie jest łatwo  na obczyźnie. :)

Układ z nowym szefem jest jasny (nie wiem czy to już pisałem): większość asystentów jest tuż przed egzaminem specjalizacyjnym i zależy im na tych najtrudniejszych procedurach do katalogu. On szuka ludzi, którzy są na początku specki, żeby zapewnić operatywę kliniki. Czyli osteosyntezy, biodra, artroskopie, usuwanie zespoleń, wszystkie takie rzeczy będę już niebawem robił. :D

Tutaj klimat jest w miarę OK. Robię dalej swoje, gadam z kolegą Węgrem, byliśmy nawet ostatnio na piwie - facet jest OK i ma ciężką sytuację życiową. Musi tutaj na razie zostać. Załatwia cały czas nostryfikację specjalizacji.

Przysługuje mi jeszcze urlop wypoczynkowy, więc koniec pracy jest bliski!!! Dzisiaj i jutro mam ostatni dyżur weekendowy. W soboty jest zmiana turnusów, więc będzie spokój. Od 8 do 11 nie miałem ani jednego pacjenta. Za to jutro może być młyn jak całe towarzystwo rzuci się na stoki, oczywiście bez przygotowania, treningu przed sezonem itd... już widzę te kolana, przedramienia i wieczorne rany.

Mój ostatni dzień pracy to wtorek 16.02. Później mam do końca tygodnia czas na przygotowanie przeprowadzki, wstępne pakowanie, rozwiązywanie umów ubezpieczenia zdrowotnego, telefonu, internetu, wymeldowanie się. W ostatnim tygodniu lutego odwiedzają nas znajomi i mam nadzieję trochę pojeździć na snowboardzie, a później... szybka akcja. Żonę z dzieckiem wysyłam samolotem na jakiś czas do PL, sam biorę auto z przyczepą i przeprowadzam się 2-3 marca do Niemiec.

Ktoś mi pisał, żeby ostro negocjować z nowym pracodawcą i miał rację. Zapłacą mi koszty przeprowadzki, dadzą za darmo umeblowane mieszkanie na 2 miesiące, 13 pensję i kilka innych dodatków. Razem z Kindergeld zarobki nie będą takie złe, a życie w DE jest o wiele tańsze niż tutaj.

Zacząłem też już załatwiać nostryfikacje dyplomu w DE, czyli Approbation. Zbieranie dokumentów z polskiej izby lekarskiej, tłumaczenia, płacenia. Eh..

Jeśli macie jakieś pytania odnośnie pracy w Szwajcarii, czy w Niemczech, nostryfikacji, załatwiania papierów to piszcie w komentarzach albo na mój email: medhelv@gmail.com

A teraz idę na obiad.

sobota, 30 stycznia 2010

W poszukiwaniu pracy

Ostatni dni były dość burzliwe.

Udało mi się wziąć 2 dni wolnego. Czwartek był i tak wolny, bo zawsze pracuje jeden lekarz dyżurujący a środę wziąłem wolne. Wstępnie miałem umówioną jedną rozmowę kwalifikacyjną bądź tzw. Hospitation w Niemczech.

Hospitation to wspaniała możliwość poznania przyszłego miejsca pracy. Polega to na pracy lub obserwowaniu oddziału przez cały dzień pracy, od raportu przez wizytę, operacje, przychodnię, SOR - łącznie z przerwą obiadową. Większość czasu spędza się z innymi asystentami więc można o wszystko wypytać.

Jak wspominałem miałem jedną Hospitation w czwartek, ale kilka dni wcześniej niespodziewanie wieczorem zadzwonił do mnie szef innej kliniki z propozycją Hospitation u nich. Długo nie myśląc umówiłem się w środę na 7 rano... problem w tym, że we wtorek pracowałem do 18 a miałem 800 km drogi.

Przyszedłem z pracy, zjadłem, spakowałem się i wyruszyłem około godz. 21 w drogę. Cała Szwajcaria, przeprawa pociągiem przez tunel i dalej prawie 600 km po niemieckich Autobahnen. Oczywiście zaspałem trochę na jednym parkingu i w konsekwencji musiałem pokonać ostatnie 200 km w nieco ponad godzinę. Udało się - uwielbiam autostrady z 3-4 pasami w każdą stronę. ;)

Wrażenia: młody zespół, szef też stosunkowo młody ambitny normalny i konkretny, szpital dobrze wyposażony. Od razu asystowałem przy dwóch zabiegach. Artroskopii kolana i osteotomii korekcyjnej piszczeli. Ta druga przy pomocy nawigacji 3D Aesculap Orthopilot. Kosmos!!!

 

 
Rozmowa z szefową kadr również owocna. Ogólnie bardzo pozytywnie.

Nocowałem niedaleko u rodziny. Niestety musiałem wstać o 4 rano, żeby dojechać do drugiego szpitala.

Wrażenia były trochę gorsze. Sam szpital na najwyższym światowym poziomie. SOR jest trudny do opisania. Jest tam po prostu wszystko. 2 shock rooms z pełnym wyposażeniem z USG 4D włącznie, obok 2 sale operacyjne, CT 64 rzędowy, piętro niżej MRI, PET-CT, radiologia z głowicą roboto-podobną, wszystko cyfrowe. Na bloku operacyjnym widziałem chyba 5 nowiutkich luminaxów z touch screenami, wszystkie z podłączeniem do sieci. Blok OP wg. najwyższych standardów, śluzy, taśmociąg dla pacjentów, laminarne przepływy powietrza nad polem OP. To wszystko robi kolosalne wrażenie. Niestety gorsze wrażenie zrobiła na mnie kadra. Asystenci, którzy pracują tam rok czasu nie umieli sprawnie zakładać szwów, inna asystentka po 3 latach nie robiła tracheostomii, a dopiero niedawno wkłucie centralne - wygląda więc na to że dużo nie operują. Na temat szefa nie będę się wypowiadał - trochę dziwna osoba.

Wybór jest zasadniczo jasny, jednak poczekam jeszcze kilka dni. Wczoraj ukazało się moje nowe ogłoszenie o pracę i zobaczę jakie będą odpowiedzi.

Droga powrotna była fatalna. Po całym dniu od 4 rano, Hospitation od 7 do 16, zjadłem i wyjechałem o godz. 18. Trasa 1000 km. Co godzinę śnieg, sucho, śnieg, sucho. Po drodze dwa wypadki, jeden TIR w poprzek autostrady. W Szwajcarii zjechałem na złą autostradę i musiałem nadrobić 100 km... dojechałem na 6:45 a na 8 do pracy. Dyżur 24 godz. Dzień ledwo przeżyłem śpiąc od czasu do czasu na siedząco w gabinecie. Na szczęście po 18 nie miałem przez całą noc żadnego wezwania. Uffff.

Wczoraj oznajmiłem szefowi, że rezygnuję i pracuję do końca lutego. Przyjął to do wiadomości, dziś zaniosłem mu wymówienie na piśmie. Podobno jest już ktoś na moje miejsce. Następny do wyzysku? Mój kolega lekarz zostaje jeszcze dwa miesiące - musi mieć minimum 6 miesięcy stażu ze względu na nostryfikację swojej specki z med. rodzinnej. Współczuję mu...

W Szwajcarii brak ofert na ortopedię i chir. urazową, ale szukam jeszcze dalej, może coś się trafi, a jak nie to zawsze można tu wrócić z większym doświadczeniem. Takie przeprowadzki nie są trudne, a szpitale chętnie je finansują. ;)

Wygląda więc, że będzie nowy blog MEDICUS GERMANICUS. Miłego weekendu i nie przepracujcie się ci co dyżurujecie.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

To tylko ludzie...

Tak sobie tłumaczę zaistniałą sytuację. Złote czasy Szwajcarii już nieco minęły i jadąc tutaj zdawałem sobie z tego sprawę, że nie będzie łatwo: w zimie dużo pracy, odległa od cywilizacji miejscowość, trudności z integracją - na to wszystko byłem przygotowany.

Nie byłem jednak przygotowany na wykorzystywanie pracowników i wrogość do obcokrajowców. Podwójna liczba godzin pracy niż w umowie jest tu niejako normą - potwierdzili mi to ratownicy medyczni z Niemiec, którzy tu pracuję. Mobbing ze strony pielęgniarek w stosunku do kolegi lekarza z innego kraju - niestety nie włada on dobrze niemieckim więc nie może odbić piłeczki. Ze mną próbowały, ale średnio im to wychodzi. :)

To i inne rzeczy pozostawiają pewien niesmak. Jestem zadowolony ponieważ sporo się tu nauczyłem w połączeniu z dobrymi zarobkami, ale czas iść dalej, kontynuować specjalizację, w końcu znów operować. Pojutrze ruszam w podróż do Niemiec na pierwsze rozmowy kwalifikacyjne. Moje poszukiwania pracy w klinikach Szwajcarskich pozostają na razie bez rezultatu, ale na szczęście w Niemczech nie ma problemu ze zdobyciem pracy.

Życzcie mi szczęścia.

sobota, 16 stycznia 2010

Czy nadszedł już czas, aby iść dalej?

Wszystko na to wskazuje.

W ostatnich 2 tygodniach mogliśmy zaobserwować całkowite załamaniu rynku turystycznego. O ile w grudniu była masa turystów, to po pierwszym tygodniu stycznia wszyscy wyjechali i nikt nie przyjechał na ich miejsce. Jesteśmy we trzech, kierownik, ja i kolega z innego wschodniego kraju i się po prostu nudzimy. W ciągu dnia mamy kilku pacjentów, a w tym czasie tubylcy chcą tylko do kierownika bo go znają i on jest zawalony. Sytuacja ekonomiczna przychodni jest kiepska. Nie ma pracy i zaczynam mieć wrażenie, że tracę tutaj czas - tym bardziej że mam w tym momencie przerwę w specjalizacji, nie mogę operować. Dlatego po rozmowie z szefem doszliśmy do wniosku, że nie zostanę tutaj na rok i zacznę się rozglądać za inną pracą - w klinice. Mam też zastrzeżenia do pewnych zachowań i mentalności tubylców. Odczuwa się też momentami niechęć do obcokrajowców, ale tak jest wszędzie, a szczególnie w małych miejscowościach. To jest temat na osobny wpis.

Prawdopodobnie zostanę jeszcze do końca sezonu narciarskiego, ale dałem już kolejne ogłoszenie w Ärzteblatt które pojawi się za 2 tygodnie. Wysłałem też zapytania do kilku klinik, które szukają asystentów i mam pozytywne odpowiedzi, zaproszenia na rozmowy kwalifikacyjne. Nie jest więc źle i patrzę optymistycznie w przyszłość. Praca jest i można wybierać w ofertach. :)

Pozostaje tylko pytanie, czy zostaniemy w Szwajcarii czy w pojedziemy do Niemiec. Możliwe, że blog zmieni nazwę na Medicus Germanicus. ;)

piątek, 8 stycznia 2010

Jak pomagamy poszkodowanym w Szwajcarii.

Zainspirowany tym artykułem: http://pokazywarka.pl/3c4url/ pt. "Nocna przygoda w pogotowiu ratunkowym" postanowiłem opisać jak to wygląda u nas. Pracuję w małej praktyce lekarskiej ale w sezonie zimowym mamy pod opieką 2500 mieszkańców z 3 wsi i ponad 10000 turystów. W nocy i w dni wolne pełnimy dyżury pod telefonem będąc w domu, ale nie nudzimy się.

Załóżmy więc, że w środku nocy w naszej wsi turysta upada i rozcina sobie twarz. Są 3 możliwości.

1. Dzwoni pod numer alarmowy 144. Dyspozytor łączy go ze mną, umawiamy się w ciągu kilku/kilkunastu minut w przychodni.

2. Dzwoni bezpośrednio pod numer przychodni - połączenie jest przekazywane na moją komórkę.

3. Przychodzi do przychodni, wciska guzik i interkom łączy go również z moją komórką.

Po otwarciu przychodni wszystko zależy od stanu chorego. Jeśli jest jak w ww. przypadku to pomijamy oczywiście formalności. Zabieram go do gabinetu zabiegowego i zaopatruję ranę, monitoruję stan ogólny i dopiero po załatwieniu tego bierzemy się za papiery. Jeśli stan chorego wymaga zaopatrzenia w warunkach szpitalnych to są kolejne 3 możliwości:

1. Dzwonię po karetkę i moi koledzy, a raczej koleżanki odwożą go do najbliższego szpitala 30 km.

2. Zaopatruję doraźne ranę i pacjent jest zawożony przez rodzinę, znajomych lub też taksówkę.

3. W ekstremalnych przypadkach wzywam helikopter, który przylatuje w ciągu 5-10 min.

Załóżmy, że zaopatrzyłem ranę, pacjent czuje się dobrze, przystępujemy więc do papierów i rozliczenia. Pacjent podaje mi swoje dane osobowe, imię i nazwisko, datę urodzenia, miejsce zamieszkania, miejsce pobytu - hotel lub pensjonat i datę wyjazdu. Turyści, którzy nie są ubezpieczeniu w Szwajcarii muszą zawsze zapłacić za naszą pomoc - gotówką lub kartą. Wystawiamy rachunek, który upoważnia ich do zwrotu pieniędzy po powrocie do domu przez ich ubezpieczenia zdrowotne.

Najciekawsze pytanie: co robimy gdy pacjent nie ma przy sobie gotówki lub karty? Zabieramy mu paszport? Zegarek? Nic z tych rzeczy. Puszczamy go do domu i prosimy o zapłatę następnego dnia. ZASADNICZO UFAMY PACJENTOM! Coś, co w Polsce jest nie do pomyślenia. I wiecie co? W ciągu ostatnich kilku lat nie było ani jednego przypadku, że pacjent nie zapłacił i uciekł! Daje to do myślenia....

[WYKOP]

czwartek, 31 grudnia 2009

Dyżur Sylwestrowo-Noworoczny

Jest nadzieja, że nie będzie strasznie dużo pracy. W Szwajcarii, a szczególnie w mojej okolicy nie ma tradycji puszczania fajerwerków, a jeśli już to są to turyści.

Tak więc piszę na bieżąco co się dzieje:

* Zaczerwieniony, bolesny nadgarstek z wyczuwalną wypukłością...zapalenie stawu.
* Grzybica paznokci stóp.
* Grypa.
* Podejrzenie zapalenia uchyłków jelita grubego -> szpital.
* Naderwane więzadło poboczne przyśrodkowe kolana.
* Przeziębienie.
* "Kciuk narciarza".
* Złamanie kości promieniowej "loco typico" z przemieszczeniem o połowę śr. -> szpital
* Zerwane więzadło poboczne przyśrodkowe kolana.
* Złamanie spiralne kości piszczelowej u dziecka.
* Angina.
* Pęknięte żebro.
* Zapalenie błony śluzowej j. ustnej.
* Rana podudzia.
* Zapalenie ucha środkowego.
* Zamknięcie szyny gipsowej - złamanie kości promieniowej 2 dni temu
* Złamanie kości promieniowej "loco typico". Gips.

EDIT:
18:00 - 23:45 nic się nie działo.

23:45 - niemowlę z anginą, skończyłem o 00:15.....

EDIT:
Wróciłem do domu i położyłem się na kanapie spać. Wiedziałem, że coś będzie a szkoda mi było budzić resztę rodziny... i było.

Godz. 3:58, telefon od dyspozytorki. Nieprzytomna 19-latka pod dyskoteką w sąsiedniej miejscowości. Już się miałem zbierać, ale połączyła mnie z osobą dzwoniącą: "Halo, co się stało? - Już wszystko OK, ona czuje się dobrze. - Czy na pewno nie potrzebują Państwo pomocy lekarza? - Nie! Tuut, tuut, tuut.....".

Resztę nocy spałem dobrze.

1 STYCZNIA 2010

O 9 rano zaczęły się telefony kaszlących, przeziębionych ludzi. Typowe dla wolnych dni przed południem. Tak więc c.d.:

* Zapalenie ucha środkowego, perforacja błony bębenkowej.
* Kaszel.
* Zapalenie ucha środkowego.
* Angina.
* Zaraz przyjedzie "kciuk narciarza".

EDIT:
Jest piękny, słoneczny dzień, więc spodziewam się popołudniu wielu urazów narciarskich...

* Lek p/bólowy dla wczorajszego złamania.
* Nagrałem zdjęcie rtg innego wczorajszego złamania.

EDIT:
Miałem iść na obiad ale w tej samej sekundzie zadzwoniło dwóch pacjentów.

* Grypa.
* Oko. ??? zobaczymy, pewnie zap. spojówek.

EDIT: Grypa się spóźnia 25 minut. Oko przekłada termin na późne popołudnie. Obiad w domu już zimny... czekam dalej...

EDIT:
* Złamanie kciuka - gipsowanie.
* Skręcenie łokcia - opatrunek.
* Zapalenie pęcherza.
* Grypa.
Przyjechało oko.

EDIT:
Oko to nie do końca wyleczone zapalenie spojówek. Teraz pusta godzina w kalendarzu. Jechać do domu czy nie, oto jest pytanie. :)

EDIT:
* Od tygodnia nudności i wymioty. Możliwa ciąża.

EDIT:
Od 17 do 20 nic się nie działo.

Godz. 20:15 telefon: Kucharz z pobliskiego hotelu rozciął sobie palca. :)

Chwilę później telefon: dziecko ma silny ból ucha.

Zamówiłem wszystkich do przychodni i pojechałem.

* Rana cięta palca - szycie.
* Zapalenie ucha środkowego.

2 godziny później telefon. Snowboardzista upadł 6 godzin wcześniej i boli go teraz ręka. Więc znów w samochód, do przychodni, uruchamianie komputerów, rentgena, zdjęcie OK.

* Dystorsja nadgarstka. Orteza, kasa, do domu.

EDIT:

Godzina 3:50 telefon od dyspozytorki. Dzwoniła policja z sąsiedniej wsi (dużo hoteli i dyskotek). Zgarnęli z ulicy towarzystwo z prawie nieprzytomną młodą dziewczyną. Po krótkiej rozmowie z policjantem wolę to sprawdzić.

Ubieram się, jadę do przychodni, biorę samochód lekarski ze sprzętem i po krętej górskiej drodze jadę prawie km wyżej. Przy wjeździe do wsi czeka na mnie radiowóz i eskortuje do komisariatu.

Zastaję tam towarzystwo kilku młodych osób, które były na dyskotece. Jedna siedzi ze spuszczoną głową. Krótki wywiad i badanie. Ciśnienie i tętno OK. GCS 15. Alkohol wg pomiaru policji 0,00. Czuje się już lepiej. Pozwalam na odjechanie do domu. Wracam. Dom. Spać.

Godz. 8:00 - dyżur zakończony! Do następnego razu. :)

środa, 30 grudnia 2009

Święta, Święta...

... i po Świętach.

Moja podróż był bardzo ciekawa. Prawie 1700 km, 29 godzin jazdy z przerwami. Śnieg, deszcz, ślisko, super. Samochód załadowany do granic możliwości. Sam się zdziwiłem ile może się zmieścić w SUVa.

Reszta rodzinki dotarła samolotem i zaczęło się nowe życie. Jest inaczej, zupełnie inaczej niż w Polsce. Z jednej strony miło i przyjemnie, z drugiej na pewno drożej w kwestii wyżywienia niż na początku myślałem - normalne zakupy spożywcze świąteczne to 250-300 CHF, jednak zarobki rekompensują wszystko.

Urzędy też się nie spieszą. Czekam już miesiąc na dowód obcokrajowca i oficjalne pozwolnie na pobyt i pracę. Na szczęście założyłem bez problemu konto w banku i jutro będzie pierwszy pełny przelew za miesiąc pracy. :)

A w pracy... sajgon! :) Nagle po Świętach zjechało się pełno turystów. Z dnia na dzień pojawiły się tłumy na ulicach, tworzą się korki na parkingach przy sklepach i nie ma czasu siąść w przychodni. Codziennie kilkanaście urazów narciarskich, oczywiście dalej przeziębienia, grypy, "dziwne" dermatozy, ospy wietrzne, dzisiaj kilka przypadków zakażeń rotawirusami. Nie nudzimy się, ale jestem zadowolony. Wspaniała okazja na poznanie traumatologii - przeważają kolana i oczywiście złamania loco typico. Większość złamań to początkujący snowboardziści, nie umią po prostu upadać i łamią sobie ręce.

Dziś dyżur, jest pierwsza w nocy i mam nadzieję, że już nikt nie zadzwoni, ale prawdziwym wyzwaniem będzie pojutrze Sylwester i Nowy Rok. Mam dwa dyżury pod rząd w te wyjątkowe dni i szykuję się już psychicznie na brak snu. Może być ciekawie. :)

Dobranoc z 1600 m n.p.m.

wtorek, 15 grudnia 2009

Sezon otwarty

Wpadłem w wir pracy, jeśli można to tak nazwać. Powoli zaczyna się sezon narciarski i wyraźnie to odczułem w ostatni weekend. Był to mój pierwszy dyżur weekendowy, który mam co 3-4 tygodnie. Akurat teraz wszystkie kolejki i wyciągi były za darmo, na dodatek nasza przychodnia dyżurowała jako jedyna w okolicy więc miałem na głowie 5 miejscowości turystycznych.

Z reguły patrząc na listę pacjentów w ostatnich tygodniach, w soboty i niedziele było może 5-10 osób a w trakcie mojego sobotnio-niedzielnego dyżuru około 40. Kilka złamań i podwichnięć. Dużo ran, szczególnie twarzy. Grypy, mała epidemia ospy wietrznej i inne drobne schorzenia. Tak więc nie narzekałem na brak zajęcia,  ale na szczęście pomagała mi pielęgniarka. Zrobiłem też małe szkolenie chirurgiczne nowemu koledze, który jest lekarzem rodzinnym.

Poza tym dwa ciekawe przypadki. Zdiagnozowałem odmę samoistną i miałem też nieco dramatyczny przypadek z perforacją przewodu pokarmowego z powodu wrzodu. Wszystko zakończyło się dobrze, pacjenci zostali zoperowani w najbliższym szpitalu i czują się dobrze.

Od dziś tydzień wolnego - wracam do Polski po rodzinę i samochód.

Niebawem więcej.

Wasz Medicus Helveticus.

piątek, 4 grudnia 2009

Prostota, czyli wypisuję zwolnienie lekarskie w Szwajcarii

Z pewnością większość osób wie jak wygląda Polskie zwolnienie lekarskie. Kartka A5, dane osobowe pacjenta z numerem dowodu, informacja o chorobie, o ubezpieczeniu, o zakładzie pracy, o lekarzu... coś zapomniałem? Z pewnością tak bo pól do wypełnienia jest kilkanaście, najlepiej drukowanymi literami i nie wolno się pomylić!
Wszystko to dla naszego wspaniałego ZUSu, który wszystko dokładnie kontroluje. Przecież Polak jest z natury cwaniakiem i od razu by coś kombinował...

Jak wygląda zwolnienie lekarskie w Szwajcarii? Jest to kartka A6 - oho, o połowę mniejsza od Polskiej!

Piszemy na niej następujące rzeczy:
1. Do rąk:  (opcjonalne)
2. Imię i nazwisko
3. Zakreślamy chorobę lub wypadek
4. Początek leczenia
5. Ilość dni niezdolności do pracy lub okres czasu i procentowa niezdolność.
6. Data i podpis lekarze.

TYLE!

Tak, tutaj wychodzi się z założenia, że pacjent mówi prawdę i nie chce oszukiwać ale jest zasadnicza różnica:

W tym kraju nie ma takiego tworu jak ZUS. Każdy zawiera ubezpieczenie chorobowe z dowolną firmą ubezpieczeniową, w wybranym przez siebie zakresie. Czytałem dzisiaj że ZUS zbankrutuje i każda w tej chwili wpłacona złotówka jest praktycznie wyrzucona w błoto. Nikt z nas w wieku poniżej 40 lat raczej nie otrzyma emerytury. Nie dziwi mnie to wcale, ale też nie wyobrażam sobie co można zrobić??? Chyba najlepszym wyjściem jest opuszczenie Polski...

wtorek, 1 grudnia 2009

Pandemrix, czyli szczepienie na świnską grypę...

Wszyscy w pracy się szczepili to i ja się na to zdecydowałem. Głównie dla bezpieczeństwa mojego dziecka, wiadomo, mam kontakt z wieloma chorymi osobami.

Zaszczepiłem się wczoraj około 12 w południe. Zastrzyk nie bolał.

Po godzinie zacząłem odczuwać niewielki ból w miejscu wkłucia.

Po 6 godzinach złe samopoczucie.

Po 8 godzinach przeczulica skóry, pierwsze dreszcze.

Po 12 godzinach cały się trząsłem, mimo 22 stopni w mieszkaniu było mi cholernie zimno, zacząłem się ubierać w bluzy, chodzić po mieszkaniu, włączać piekarnik żeby było cieplej... Moje dłonie były białe i zimne jak lód. Tętno około 100-110 / min.

Po 13 godzinach położyłem się spać. Ubrany w 2 dresy, pod 2 kołdrami i kocem trzęsłem się dalej... Tętno dobija do 120/min. Szacuję gorączkę na 39-40 stopni.

W nocy obudziłem się mokry. Tętno dalej ponad 100/min.

Wstałem 24 godziny po szczepieniu. Samopoczucie lepsze, dreszcze jeszcze minimalne, ręce spuchnięte. Tętno dalej ponad 100/min. Byłem krótko w pracy żeby zdać sprawozdanie. Temp. 38 stopni.

28 godzin po szczepieniu dochodzę do siebie. Tętno 90/min. Temp. 37,5. W dalszym ciągu boli mnie ręka w miejscu wkłucia, a raczej cały bark.

Tak więc warto się nad ta szczepionką zastanowić i rozważyć plusy i minusy szczepienia na świńską grypę. Zaszczepiliśmy w ostatnim tygodniu około 100 osób a ja byłem pierwszym takim przypadkiem, mimo tego że jestem w pełni zdrowy.

A wracając do mojej pięknej wsi. Zostaliśmy dziś oficjalnie odcięci od świata. Wczoraj i przez noc spadł prawie metr śniegu i jest niebezpieczeństwo lawin.


poniedziałek, 30 listopada 2009

Śnieg!



Spadł śnieg!

 Moje mieszkanie jest na parterze więc na noc spuszczam rolety. Wychodzę rano, a tu cały świat biały! W końcu. Jestem w Szwajcarii a do tej pory było cieplej niż w Polsce. No więc tego problemu już nie ma. Sypie cały dzień i to dość skutecznie. Szacuję że spadło już 30 cm.

W pracy jak zwykle miło i przyjemnie. Pytałem szefa co sądzi o mojej pracy po dwóch tygodniach. Powiedział, że jest zadowolony, ale muszę się przeszkolić w farmakologii i internie - wiadomo było od początku, jestem zabiegowcem. Jednak coraz lepiej mi idzie. Miałem wyjazd do pacjentki w sąsiedniej wsi - krwisty stolec, na szczęście nic poważnego.

Pisałem, że mam już porządny internet? Nie? A więc mam! :)

Pierwsza wypłata. Po 2 tygodniach zarobiłem więcej niż za moją pracę lekarską w rok w Polsce.... brak słów, ze szczęścia...

sobota, 28 listopada 2009

Turcy i pijany Anglik, czyli powoli zaczyna się sajgon

Mieszkam w miejscowości żyjącej głównie z turystyki narciarskiej. Sezon zaczyna się na dobre pod koniec roku i miejscowa populacja zwiększa się kilkukrotnie, ale już wczoraj mogłem odczuć pierwsze zwiastuny.

Miałem dyżur pod telefonem i zbierałem się już do domu kiedy przyjechała taksówka. Wysiadło z niej małżeństwo z Turcji. Mężczyzna miał prawdopodobnie świńską grypę, ponieważ miał kontakt z potwierdzonym przypadkiem. W trakcie badania jego żona odebrała telefon. Ich znajomy się wywrócił i prawdopodobnie złamał nos. Czekanie pół godziny, przyjechał, RTG bez śladów złamania, nic mu nie jest. Chłopak zapłacił za moją usługę prawie 250 CHF, no ale w takim miejscu trzeba się spodziewać takich cen.

Wróciłem do domu po 20, posiedziałem, zjadłem, śpię, telefon. Ledwo przytomny odbieram widząc numer dyspozytora. "Panie Doktorze, za 20 min. przyjedzie do Pana pacjent z raną ciętą ręki."

"OK, danke, gute Nacht." Która to godzina? 3:30! Ledwo otworzyłem przychodnie już była taksówka.

Wszedł chłopaczek z ręką zawiniętą papierem, zakrwawiona. Anglik, pijany, przestraszony ale grzeczny, ledwo 20 lat. Obejrzałem, kazałem umyć w umywalce, ranka ledwo widoczna, może 1,5 cm, jeden szew bez lidokainy - w takim przypadku nie opłaca się znieczulać bo bardzie boli wkłuwanie niż założenie jednego szwu. Opatrunek. Ready.

W trakcie czekania na taksówkę pogadaliśmy o sytuacji na stokach - podobno jest całkiem fajnie 2 km wyżej. :) Bye bye. Muszę sobie zapisać hasła do komputerów bo zapomniałem i nie mogłem skasować chłopaka za usługę, a szefa nie chciałem budzić o 4 rano. To nic, dziś go skasują. ;)

A teraz, oprócz 4 godzin pracy w poniedziałek, 4 dni wolne. HURRA! :D

środa, 25 listopada 2009

Dłuuuugi weekend i AGD

Ostatni weekend był wyjątkowo długi. Czy wspominałem, że pracuję3 dni w tygodniu? Chyba tak.

Więc tak się miło złożyło, że miałem wolny piątek, sobotę i niedzielę. Powiem szczerze, że bez rodziny było wyjątkowo nudno. Trochę siedziałem przed komputerem, trochę się uczyłem, zrobiłem dobre obiadki, pranie, jakoś zleciało.

W poniedziałek pracowałem normalnie, wtorek też + dyżur, nic się nie działo. A od dziś znów wolne 2 dni. Czas szybko leci.

Brakowało mi jeszcze trochę akcesoriów, a wiadomo że do miasta długa droga. Więc zamówiłem u rodziny i dziś przyszła paczka. Czajnik elektryczny (do tej pory leciałem na automacie do kawy), żelazko, kilka rzeczy do komputera, deska do krojenia i inne niby zwykłe rzeczy bez których jest naprawdę trudno. Można powiedzieć, że jestem w pełni zaopatrzony.

Niestety przeciąga się sprawa stałego internetu. Wszystko wydawało się łatwe, zamówiłem telefonicznie linię i DSL, ale to trwa. Najpierw aktywacja linii, teraz ma przyjechać jakiś elektryk i przełączyć w piwnicy kabelek tam gdzie trzeba, DSL włączą w sobotę a router przyjdzie w poniedziałek - więc kolejny tydzień na marnym łączu komórkowym... idę coś zjeść.

piątek, 20 listopada 2009

Dyżur

i to pierwszy w życiu.

Cóż, tak wyszło, że do tej pory nigdzie nigdy nie dyżurowałem. Na stażu, jak to na stażu. W naszym szpitalu nie było zwyczaju dyżurowania a tym bardziej samodzielnego. Po stażu na oddziale nie było możliwości - tylko specjaliści, a na SOR nikt dobrowolnie nie szedł. Nasz szpital był w kiepskiej okolicy i na SORze było jak na wojnie.

W mojej nowej pracy trzeba dyżurować. Z reguły jest tak, że w dzień jest się w przychodni w normalnych godzinach pracy a w nocy w domu pod telefonem. W razie wezwania jedzie się. Wezwania mogą być różne: albo ktoś zadzwoni pod telefon przychodni - wtedy jest przekierowanie na moją komórkę, albo zadzwoni dyspozytor karetek i numeru alarmowego że coś się dzieje i trzeba jechać. W karetkach nie ma lekarza i zawsze jest wezwania do kogoś z nas.

Wczoraj nadszedł ten dzień. Po niecałych 3 dniach pracy zostałem sam. Przychodnia jest w czwartki zamknięta więc byłem jedynym lekarzem na miejscu (+ 2 pielęgniarki i asystentki w godzinach pracy).

W dzień się dużo nie działo, kilkanaście osób z przeziębieniami, anginami i jedna z pewną grypą. Czy świńską - tego nie wiem. Był jeden wyjazd do sąsiedniej miejscowości - pojechał ze mną szef i karetka zabrała tą osobę do szpitala (niewydolność krążenia).
Skończyłem pracę, przyszedłem do domu. Telefon, dyspozytor. Młody mężczyzna zemdlał, nie wiadomo co się dzieje, jechać. Więc szybko telefon do szefa z pytaniem gdzie to miejsce jest, w Jeepa i buta. Karetka już była, tachykardia, pobudzenie, wyglądało na reakcję na antybiotyki które przyjmował od 3 tygodni na anginę. Szef dojechał, stwierdził podobnie, zabrali do szpitala. Dobranoc.

Największym problemem jest brak ulic i numerów. Tutaj tego nie ma - każdy dom ma swoją nazwę i szukaj wiatru w polu... resztę dyżuru przespałem w ciepłym łóżeczku. :)

Dziś miałem wolne, przyszły części komputerowe za które zapłaciłem majątek (majątek do pierwszej wypłaty ;)) i okazało się, że pamięć nie pasuje. Więc ponownie wybrałem się do większego miasta, trwało to wszystko prawie 3 godziny, ale wróciłem, uruchomiłem i działa. Śmiga aż miło!

Dzisiejszy wieczór odpoczywam i się relaksuję, a jutro trzeba płacić czynsz za 1,5 miesiąca. Brrr.

czwartek, 19 listopada 2009

Jak wysyłać komputer kurierem...

... to proste. Trzeba zdjąć radiator  z procesora. Niestety ja tego nie zrobiłem i otrzymałem paczkę z komputerem, komputer z czymś latającym w środku. Po otwarciu obudowy ujrzałem obraz nędzy i rozpaczy. Radiator został zerwany z procesora, wszystko wymazane pastą termoprzewodzącą, inne elementy poobijane...

Po naprawieniu wszystkiego i włożeniu dysków twardych włączyłem go, uruchomił się i po 3 minutach nagle zgasł. To gaśniecie powtarzało się za każdym razem coraz szybciej. Wniosek - coś się grzeje. Zauważyłem, że nie działa wentylator zasilacza - wszystko jasne, trzeba nowy zasilacz. Tylko, że najbliższy sklep jest 30 km dalej a ja nie mam auta. Więc w drogę: 500 m piechotą, 20 min czekania na autobus, 40 min autobusem, 1 km piechotą, kupiłem, 1 km piechotą, 15 min czekania na autobus, 40 min autobusem, 500 m piechotą. Montaż zasilacza - po minucie się wyłącza! ARGH!!!

Wchodzę w setup - diagnostyka, temperatura procesora 120 st. C!!! Cyk, wyłączył się. Aha, pewnie za mało pasty termo. Faktycznie. Zdrapałem wszystkie resztki i ... zaczął działać stabilniej. Niestety - system też się zwalił. Naprawa systemu, działa!!! Działa godzinę. Jest prawie północ. Sprzątam, skręcam komputer, stawiam go pionowo. Cyk - wyłączył się. Tak samo jak wcześniej, uzupełnianie pasty, dalej niestabilny, nie mam siły, zamawiam online nową płytę i procesor z dostawą ekspresową. Idę spać. Dzień z głowy... od 15 do 1 w nocy.

Czy była to ciekawa historyjka? Pewnie nie, ale musiałem to opisać. Teraz czuję się lepiej. Mam pierwszy dyżur, ale o tym jutro. :)

wtorek, 17 listopada 2009

Pierwszy prawdziwy dzień pracy

OK, nie powiem. Stresa miałem. Po 2 latach pracy na oddziale zabiegowym jest to nieco inna praca. Przede wszystkim całe spektrum wszelkich chorób i dolegliwości, interna.... Po drugie dzieci - lubię dzieci, mam nawet jedno i to bardzo fajne :) ale leczyć ich nigdy nie chciałem, może obawiałem się czegoś, nie wiem.
Tak, tutaj też przychodzą dzieci, na dodatek gadające w niezrozumiałym dialekcie. Dzisiaj przyszło jedno takie z gorączką. Szef znając moje obawy przydzielił je do mnie i zostawił - wredny nie? ;) Wyszło bronchitis ale objawy były jednoznaczne, uff. Ja przeżyłem, dziecko też. ;)
Poza tym zauważyłem, że szef a raczej pielęgniarki przydzielają mi raczej przypadki zabiegowe i urazowe. Tak więc jestem odpowiedzialny za ściąganie szwów - 3 pacjentów, traumatologię - 2 pacjentów i miałem okazję poprowadzić punkt szczepień. Rząd szwajcarski zakupił dla obywateli szczepionkę na świńską grypę i szczepiłem osoby z  grup ryzyka. Miłe urozmaicenie.
Miałem też pierwszy wyjazd "firmowym" jeepem do pacjentki. Teoretycznie do zdjęcia szwów - praktycznie okazało się, że rana jest zainfekowana z krwiakiem, który sam się ewakuował. Skończyło się na mini operacji w warunkach polowych. Pielęgniarka trzymała latarkę, syn ww. pani serwetę a ja zrobiłem nekrektomię. :)
Wyżywieniowo jestem chyba kompletnie zaopatrzony, jeszcze żelazko i stałe łącze internetowe - tego brakuje mi do materialnego szczęścia. Do duchowego - żony i dziecka... jeszcze miesiąc.

Pierwszy dzień w pracy

Jestem po pierwszym dniu w pracy - właściwie po drugim ale zapomniałem opublikować ten wpis. Wrażenia? Porządek, systematyczność, nieco inne zasady postępowania z pacjentem, rozliczanie znów mnie nie ominie, tylko że jest prostsze. Czytnik kodów. Po odprawieniu pacjenta odczytuje się kody wszystkich dokonanych procedur i pod koniec dnia ponowna kontrola danych, podliczenie zbiorcze.
Rentgen nowy, cyfrowy. Gipsy tylko termoplastyczne. Miodzio po babraniu się latami w gipsach tradycyjnych. :)
Kupiłem wieczorem całą torbę jedzenia - zapomniałem tylko o tym że jestem chwilowo bez auta a do domu mam prawie kilometr..... na jutro mam umówionych pierwszych pacjentów!